logowanie   |   rejestracja
 
Kingdom of the Planet of the Apes (2024)
Królestwo Planety Małp
Kingdom of the Planet of the Apes (2024)
Reżyseria: Wes Ball
Scenariusz: Josh Friedman, Rick Jaffa
 
Obsada: Freya Allan ... Mae
Kevin Durand ... Proximus Caesar
Owen Teague ... Noa
Peter Macon ... Raka
Travis Jeffery ... Anaya
 
Premiera: 2024-05-10 (Polska), 2024-05-10 (Świat)
   
Filmometr:
Odradzam 50% Polecam
Ocena filmu:
oczekuje na 5 głosów
Twoja ocena:
 
Recenzja:
 
Ave, Cezar! Teraz rządzą małpy [recenzja Blu-ray]

Patrząc po wynikach box office’u 2024 roku nawet osobie nie interesującej się na co dzień X muzą wydawać się może, że kinowa publika uwielbia powroty do postapokaliptycznych światów, w których niepodzielnie rządzi strach i przemoc, a jednostka często zdana na własne siły musi odnaleźć w sobie odwagę i determinację, by stawić czoła wszechobecnemu złu, które prowadzi otaczającą rzeczywistość ku nieuchronnej zagładzie. Taką dystopijna rzeczywistość poznaliśmy w kontynuacji „Diuny” pod koniec lutego tego roku, w której efekty specjalne zawstydzają dzisiejsze Hollywood, bezbłędnie łącząc w sobie elementy kina akcji, sci-fi, dramatu wojennego, a nawet kina drogi, utrzymując przy tym naszą uwagę przez blisko trzy godziny projekcji. Podobne odczucia przyniosła niedawna „Furiosa”, która kontynuując trwającą prawie pół wieku franczyzę ukazywała genezę jednorękiej, szukającej zemsty za wyrządzone z przeszłości krzywdy mścicielki (brawurowo odegranej przez Anyę Taylor-Joy) w brutalnym świecie rządzonym przez mężczyzn – seria Mad Max to dobrze znana fanom cyklu jazda bez hamulców i pasów bezpieczeństwa osadzona w postnuklearnej rzeczywistości, a to wszystko przy niewielkim udziale efektów specjalnych. Nie powinien zatem dziwić fakt, że debiutujące w maju „Królestwo Planety Małp”, będące czwartym filmem z nowej odsłony rebootów zostało tak ciepło przyjęte zarówno przez fanów, jak i krytyków – najnowsze dzieło Wesa Balla (kojarzonego zwykle z trylogią „Więźnia labiryntu”) nie tylko okazało się finansowym sukcesem, ale pierwsze recenzje widowiska chwaliły solidne aktorstwo, nieprzerwaną akcję i porywające efekty specjalne dorównujące jakością wciąż niedoścignionym „Avatarom”. Czy zatem najnowsza odsłona „Planety Małp” ma szansę zostać ukoronowana na najlepszą część przez kinomaniaków, czy służy jedynie za przedłużenie dynastii i pomost dla kolejnych kontynuacji?

Akcja „Królestwa…” jest bezpośrednią kontynuacją „Wojny Planety Małp” z 2017 roku, choć jej wydarzenia nie mają tak naprawdę wpływu na nową fabułę – mimo to na samym wstępie otrzymujemy prolog nawiązujący do finału ostatniego filmu, który pozwoli odświeżyć nieco pamięć widzom. Wiele pokoleń po wygranej bitwie z ludźmi i śmierci Ceasara miasta opustoszały i pokryły się dziką roślinnością, inteligentne małpy podzieliły się na rozmaite klany, podczas gdy ludzie stali się zdziczałą rasą – niemi i prymitywni przestali komunikować się ze sobą, ukrywając się niewielkimi grupami w jaskiniach uznając wyższość człekokształtnych. Jednym z nich jest główny bohater filmu Noa, młody szympans pochodzący z zajmującego się trudną sztuką oswajaniem orłów klanu, który przygotowuje się wraz ze swoimi przyjaciółmi Sooną i Anayą do corocznej ceremonii wstąpienia w dorosłość – jednym z jej etapów jest zdobycie jaja z orlego gniazda, przyniesienie go do wioski i wychowanie na równoprawnego partnera. Podczas powrotu z misji bohaterowie są światkiem najazdu samozwańczego następny Ceasara i małpiego króla Proximusa na rodzinną wioskę – ojciec Noa i przywódca klanu Koro zostają zabici, a reszta mieszkańców zostaje wzięta do niewoli. Bohater, który jako jedyny przetrwał, gdyż agresorzy uznali go za zmarłego, postanawia wyruszyć na ratunek braciom i pomścić śmierć bliskich, jednak w swojej wyprawie nie będzie sam dzięki nieoczekiwanej koalicji – towarzyszyć mu będzie poznany w podróży orangutan Raka, czyli ostatni żyjący członek klanu kultywującego pamięć Ceasara, który przedstawi mu zasady działania zewnętrznego świata oraz tajemnicza ludzka istota Mae, która okazuje się nie być wcale takim prymitywnym człowiekiem, jakim wszystkim się na początku wydaje. W czasie swojej wyprawy młody Noa uczy się na kim może w rzeczywiście polegać i zaczyna kwestionować własne instynkty…

Chociaż „Królestwo Planety Małp” to już czwarty film z rebootu serii, zapoczątkowanej w 2011 roku przez „Genezę Planety Małp”, to jest to pierwsza produkcja, która powstała pod skrzydłami i nadzorem Disneya po przejęciu wytwórni 20th Century Fox w 2019 roku, co tłumaczy dość długą przerwę pomiędzy kolejnymi odsłonami – studio Myszki Miki mogło równie dobrze postawić na ponowny reset franczyzy tak jak to zrobiło z innymi katalogowymi tytułami Foxa, jednak włodarze zdecydowali się na rozwinięcie obecnego uniwersum kontynuując wątki z poprzedniej trylogii i po cichu mając nadzieję, że pod ich sztandarem będzie finansowym sukcesem. Autorom pomysłów na szczęście nie brak – przy okazji premiery najnowszej odsłony scenarzyści, którzy czuwają nad serią od czasu jej odświeżenia w 2011 roku w osobach Amandy Silver i Ricka Jaffy przyznali, że „Królestwo…” stanowi tak naprawdę solidny fundament pod co najmniej dwa kolejne filmy z obecnymi bohaterami, tworząc w ten sposób drugą trylogię z nowej ery. Ale to nie koniec – Jaffa od samego początku miał ambitniejsze plany. Jak sam twierdzi: „Widzieliśmy dziewięć części i nie wiem, czy dotrzemy do takiej liczby, ale byłbym przeszczęśliwy. Rozmawialiśmy na temat tego, jakie mogą być te kolejne filmy nie tylko z Wesem, Joshem i Joe Hartwickiem Jr, ale także z producentami 20th Century Studios”. Ten zapał nie powinien jednak nikogo dziwić – cała filmowa franczyza przy kosztach rzędu pięciuset trzydziestu milionach dolarów zdołała wygenerować dochód w wysokości aż dwóch miliardów dolarów! Jak widać zapoczątkowana w 1963 roku przez fantastycznonaukową powieść Pierre’a Boulle’a seria do dziś rozbudza wyobraźnię kinowej publiczności, którzy gromadzą się tłumnie bez względu na to, kto zajmuje reżyserki stołek, który od czasu powstania oryginalnego filmu z 1968 roku zmieniał swojego właściciela aż siedmiokrotnie.

Tym razem to zadanie powierzono Wesowi Ballowi, dla którego to już czwarty film pełnometrażowy – pozostałe trzy to trylogia „Więźnia labiryntu”, której ostatnia część zadebiutowała na wielkich ekranach sześć lat temu. Jak zapewne niektórzy z Was pamiętają to Matt Reeves pierwotnie miał odpowiadać za kierownictwo nad czwartą odsłoną nowej serii, o czym wielokrotnie informował w wywiadach przedstawiając wstępne idee na fabułę. Sytuacja zmieniła się w kwietniu 2019 roku po przejęciu dotychczasowego studia przez Disneya, które zaproponowało reżyserski fotel Wesowi Ballowi – co interesujące zarówno Wes, jak i Matt pracowali wcześniej wspólnie nad pewnym projektem: chodzi o wielkoekranową adaptację „Mysiej straży”, czyli cyklu komiksów autorstwa Davida Petersena dla studia Foxa, jednak przedsięwzięcie zostało anulowane przez włodarzy ze studia Myszki Miki. Ball od razu zaakceptował angaż, który najwyraźniej otrzymał w ramach przeprosin: „Od samego początku byłem zainteresowany, by stworzyć coś nowego – mam już nawet pomysły, jak pozostać w obecnym uniwersum, które stworzono przede mną, lecz jednocześnie otworzyć się na kolejne wątki. Od razu chcę uspokoić fanów – nie martwcie się, ten projekt jest w dobrych rękach, gdyż powracają scenarzyści i producenci z poprzednich części, którzy dopilnują, by czwarta odsłona była utrzymana w podobnym duchu, co reszta trylogii”. I rzeczywiście – technicznie (i wizualnie), nie mamy wrażenia, by coś się zmieniło: dalej mamy do czynienia z epickim widowiskiem, które nie ustępuje swoim poprzednikom poziomem jakości, a bezbłędnie wykreowany na ekranie świat choć przerażający i niebezpieczny, to jednak wydaje się nam całkiem znajomy. Przeniesienie środka ciężkości na małpie barki (choć nie tak mocno kreatywne) zdaje się być wystarczającym powiewem świeżości – Wes Ball, który ma solidne doświadczenie w kinie przygodowym doskonale wie, jak stworzyć sekwencje pełne akcji i trzymać widza na skraju fotela do tego stopnia, że nawet oklepany motyw zemsty (który coraz częściej obserwujemy w kinie) zdaje się nam tak bardzo nie przeszkadzać.

Podobnie jak franczyzy King Konga, czy Godzilli, w których pierwsze skrzypce grają gargantuicznych rozmiarów potwory, również seria Planety Małp skupia się głównie na człekokształtnych bohaterach, spychając ludzkich protagonistów na drugi, mniej ważny, aczkolwiek nie zupełnie tak zbędny plan – i o ile w poprzednich odsłonach „Planety Małp” podział pomiędzy naczelnymi i ludźmi rozłożono w miarę równo, o tyle w najnowszej części przoduje już zdecydowanie jeden gatunek i nie jest to bynajmniej homo sapiens. Małpi protagoniści (grani przez m.in. Owena Teague’a, Kevina Duranda, czy Petera Macona) wyglądają jak prawdziwi, a ich charakterystyczny sposób poruszania się, mimika twarzy, czy animacja futra są perfekcyjnie dopracowane i naturalnie współgrają z ludzkimi aktorami, gdy dochodzi do licznych interakcji na ekranie. Wraz z rozwojem akcji w pewnym sensie dostrzegamy coraz więcej podobieństw między tymi dwoma gatunkami – być może to dlatego, że opowieść o małpach jest tak naprawdę przypowieścią o ludziach i ich słabościach, co w swoich produkcjach starali się zapuentować także Rupert Watt i Matt Reeves. Narodziny tyranii i pojawienie się jednostek, które chcą zdominować resztę, czy zamieniający się rolami uciemiężeni i prześladowcy w zależności od okoliczności to nie wymysł ludzkości, ale DNA zapisane w naturze każdego zwierzęcia. Pierwiastek ludzki w filmie reprezentowany jest głównie przez Mae, odegraną przez Freyę Allan, jednak jej rola wypada zaledwie poprawnie przy charyzmie człekokształtnych – młoda brytyjska aktorka znana z roli Ciri z netflixowego „Wiedźmina” do tej pory nie miała możliwości się wykazać przez kamerą zaliczając jedynie epizody, a rola Mae to jej pierwszy występ w kinowym blockbusterze, który możemy zatem potraktować ulgowo. Intrygujący wątek ludzki choć został zepchnięty na drugi plan pozostawia jednak wiele możliwości na rozwój w dalszych częściach.

Muzykę instrumentalną stworzył John Paesano, dla którego to debiut we franczyzie Planety Małp, choć nie pierwsze spotkanie z reżyserem filmu – amerykański kompozytor miał już okazję wcześniej współpracować z Wesem Ballem przy okazji trylogii „Więźnia labiryntu”, a więc ich kolaboracja trwa nieprzerwanie od czasu wielkoekranowego debiutu filmowca, który ma na swoim koncie studenckiego Oscara za krótkometrażówkę „A Work In Progress”. John od samego początku wiedział, że powierzone zadanie nie będzie proste, gdyż poprzeczka została bardzo wysoko ustawiona przez jego poprzedników: m.in. Michaela Giacchino i Jerry’ego Goldsmitha. Chociaż „Królestwo…” to zupełnie nowa historia osadzona setki lat po poprzedniej części, amerykański kompozytor ostatnio słyszany główne za sprawą oryginalnych produkcji z platformy streamingowej Disney+ chciał uhonorować muzykę, którą fani od lat kojarzyli z małpią franczyzą – dobrym na to przykładem będzie „Human Hunt”, w którym słychać nawiązania do twórczości Jerry’ego Goldsmitha z 1968 roku i podobnej sekwencji filmowej. Paesano chciał, by nie tylko score, ale i użyte instrumenty brzmiały niemal organicznie – w tym celu używał m.in. celowo rozstrojonego fortepianu. Jak sam twierdzi: „Mój ogólny zamysł na soundtrack to wykorzystanie instrumentów, które mogłyby istnieć w czasie akcji filmu, np. fortepian, który przetrwał setki lat na zniszczonym budynku szkoły.” Głównym bohaterem filmu jest młoda człekokształtna małpa Noa, więc tematy muzyczne dla tej postaci charakteryzuje prostota, ewoluują jednak z chwilą, gdy postać opuszcza wioskę i wyrusza w nieznane: „Chciałem, by widz najpierw wsłuchał się w piękno melodii tematu, który będzie dojrzewał wraz z rozwojem akcji. To wtedy usłyszymy więcej nawiązań do score’u Jerry’ego Goldsmitha, ale zależało mi, by zaszczepić muzyczne DNA serii w najnowszej kontynuacji, podkreślając fakt, że franczyza będzie żyć wiecznie”. Soundtrack Johna Paesano niesie ze sobą ogromny ładunek emocjonalny, stanowiąc idealny pomost prowadzący do ilustracji muzycznych swoich poprzedników, jednocześnie wprowadzając zupełnie nowe tematy, dzięki czemu nie mamy wrażenia powtarzalności, czy zmęczenia – a to szczególnie ważne przy albumie zawierającym prawie dwie godziny score’u.

WYDANIE BLU-RAY

„Królestwo Planety Małp” debiutuje w Polsce na wszystkich możliwych formatach: DVD, Blu-ray oraz niespodziewanie 4K UHD – jeszcze chyba nie zdarzyło się, by po przejęciu studia 20th Century Fox przez Disneya studio Myszki Miki wydało w naszym kraju film na „czarnej płycie”. Czyżby to był zwiastun dobrych zmian na rynku wydawniczym? Jedna jaskółka oczywiście wiosny nie czyni, ale zawsze można mieć nadzieję, że w przyszłości także i inne wielkie produkcje doczekają się podobnych edycji. Obraz na płycie Blu-ray został zapisany w formacie 2.39:1 i spisuje się wyśmienicie – nakręcony za pomocą cyfrowych kamer Arri Alexa film przywołuje na myśl niedawnego „Avatara 2” nie tylko za sprawą dużej ilości CGI, ale i komputerowych lokacji wyjętych niczym z „The Last of Us”. Ruchy animowanych małp i mimika ich twarzy są naturalnie oddane, co widać w licznych ujęciach z bliska, świetnie blendując się z ludzkimi postaciami. Kolory są naturalne, utrzymane w ziemskiej stylistyce zieleni, błękitu i brązu. Oryginalna ścieżka dźwiękowa została zapisana w formacie DTS-HD Master Audio 7.1, natomiast polski dubbing otrzymujemy jako Dolby Digital 5.1 – angielska bezstratna ścieżka powinna ucieszyć audiofilów, ponieważ uwypukla wszelkie drobne dźwięki zewnętrznego świata dziczy od wiatru poruszającego liśćmi drzew po te soczystsze jak uderzenia morskich fal o skały na brzegu. Dialogi są czyste i wyraźnie słyszalne, a score Johna Paesano przyjemnie wybrzmiewa angażując wszystkie głośniki. W polskim dubbingu usłyszymy m.in. Wojciecha Melzera (Noa), Eryka Lubosa (Proximus Cezar), Olafa Lubaszenko (Raka), Wojciecha Wysockiego (Trevathan), a roli ludzkiej Mae obsadzono Zuzannę Galewicz.

Na dysku Blu-ray oprócz filmu umieszczono też kilka materiałów dodatkowych, które trwają ok. godziny i zabierają nas za kulisy filmu. Głównym dodatkiem jest „Wewnątrz Zakazanej Strefy: tworzenie "Królestwa planety małp" (23:35), który jest typowym materiałem making-of, koncentrującym się na poszczególnych aspektach tworzenia filmu i pozwalającym fanom zrozumieć proces tworzenia epickiego widowiska – zobaczymy m.in. pracę nad efektami specjalnymi, przygotowania i trening kaskaderów, informacje na temat kostiumów, scenografii i lokacji. Drugim i właściwie ostatnim segmentem bonusowym są „Sceny niewykorzystane i rozszerzone” (32:15), czyli zestaw trzynastu sekwencji, które zostały usunięte, lub trafiły do końcowego obrazu w zmienionej formie. Menu główne dostępne jest w polskiej wersji językowej.

Czwarta z kolei odsłona serii w odświeżonym uniwersum „Planety Małp” to pierwszy film pod nowym szyldem 20th Century Studios po przejęciu przez Disneya, a równocześnie debiut Wesa Balla na reżyserskim fotelu – i chociaż studio Myszki Miki mogło dokonać kolejnego rebootu tak jak z innymi markami z katalogu Foxa, to włodarze wytwórni zdecydowali się kontynuować zapoczątkowany przed laty cykl ku uciesze wiernych fanów. Jednak świat od czasu wydarzeń w „Wojnie o Planetę Małp" mocno się zmienił – minęło bowiem 300 lat, zmieniły się pokolenia, utworzyły nowe klany małp, a ludzie do reszty zdziczeli. Amerykański reżyser wprowadza nas w zupełnie nowy świat, ukazując nowy porządek i legendy, przenosząc ustalone dotąd proporcje na korzyść człekokształtnych bohaterów i marginalizując element ludzki, jednocześnie szeroko otwierając na tym polu drzwi prowadzące do kolejnych kontynuacji. „Królestwo Planety Małp” świetnie prezentuje się pod względem wizualnym, co jest najmocniejszym punktem widowiska – wrażenie na widzu robią nie tylko postapokaliptyczne lokacje, ale i animacja małpich postaci, które zadziwiająco dobrze wypadają w interakcjach z ludzkimi bohaterami. Dobrze znani nam scenarzyści zadbali, by napisana przez nich fabuła wciągała publikę już od pierwszych chwili seansu, a znajome muzyczne motywy powracają w soundtracku Johna Paesano, który prezentuje też zupełnie nowe tematy. „Królestwo…” jest zatem pewnym zaskoczeniem dla kinowej publiczności, która nie spodziewała się, że najnowsza odsłona cyklu nie tylko tak dobrze wpasuje się w obecną trylogię i będzie równocześnie rezonować odniesieniami do początków serii, ale i wniesie coś nowego, rozszerzając uniwersum, a nie tylko przedłużając panującą od końca lat 60. ubiegłego wieku na srebrnym ekranie dynastię. I chociaż kolejka do korony o palmę pierwszeństwa jest długa, to trzeba przyznać, że trafił nam się godny reprezentant i pretendent do tronu.

Recenzja powstała dzięki współpracy z Galapagos – dystrybutorem na Blu-ray.

Królestwo planety małp (Blu-ray)
autor:
CaptainNemo
ocena autora:
dodano:
2024-09-30
Dodatkowe informacje:
 
O filmie
Pełna obsada i ekipa
Wiadomości [5]
Recenzje
  redakcyjne [1]  
  internautów [0]  
dodaj recenzję
 
Plakaty [3]
Zdjęcia [32]
Video [1]
 
DVD
 
dodaj do ulubionych
 
Redakcja strony
  Radosław Sztaba
  arecki
dodaj/edytuj treść
ostatnia modyfikacja: 2024-05-12
[odsłon: 29371]
Zauważyłeś błędy na stronie?
Napisz do redakcji.
 

Kinomania.org
 

kontakt   |   redakcja   |   reklama   |   regulamin   |   polityka prywatności

Copyright © 2007 - 2012 Filmosfera