Wraz z premierą najnowszej odsłony Ant-Mana rozpoczęła się V faza MCU, która już na samym starcie narobiła sporego zamieszania nie tylko w światowym box officie, ale i za sprawą zakulisowych kontrowersji – jednak zapewne nie o taki rozgłos Disneyowi chodziło. Chociaż najnowsza superbohaterska produkcja Marvela zaliczyła najlepsze otwarcie dla filmów o przygodach Człowieka-Mrówki, to przy budżecie przekraczającym 200 milionów dolarów (i zapewne nie liczymy tutaj wydatków związanych z marketingiem) wpływy z kin na całym świecie osiągnęły zaledwie dwukrotność pochłoniętych kosztów, a już drugi tydzień pobytu w kinach zanotował aż 69% spadek popularności – największy dotąd dla filmów z uniwersum MCU. Odzyskać strat nie pomogły zapewne również recenzje krytyków, których autorzy narzekali na brak ducha poprzednich części Ant-Mana i niedopracowane efekty specjalne (za których jakość stanowiskiem szefowej tego działu zapłaciła Victoria Alonso). Jednym z pozytywnie ocenionych aspektów jest gra Jonathana Majorsa w roli superzłoczyńcy, jednak sam aktor został w marcu aresztowany za napaść na kobietę, a wkrótce napłynęły kolejne oskarżenia. Owen Gleiberman z „Variety” w swojej recenzji podsumował, że „jeśli tak ma wyglądać V faza, to Boże uchroń nas przed kolejnymi”. Wszystkie te wydarzenia zdają się układać w jedno pytanie na naszych ustach: „Quo vadis, Marvel?” Czy to jedyna droga, a może tylko rozdroże?
Kiedy Janet Van Dyne była uwięziona w wymiarze kwantowym poznała tam wygnanego podróżnika o imieniu Kang. Obecnie, po bitwie Avengers z Thanosem Scott Lang odniósł sukces po wydaniu swojego pamiętnika i żyje ze swoją dziewczyną, Hope Van Dyne. Jego nastoletnia córka, Cassie, została działaczką, która pomaga ludziom przesiedlonym spowodowanymi działaniami Thanosa. To spowodowało napiętą relację pomiędzy nią a jej ojcem. Odwiedzając rodziców Hope, Hanka Pyma i Janet, Cassie ujawnia, że pracuje nad urządzeniem, dzięki któremu można nawiązać kontakt z wymiarem kwantowym. Janet zaczyna panikować i wyłącza urządzenie. Wiadomość zostaje jednak odebrana w wyniku czego otwiera się portal, który wciąga całą piątkę bohaterów do wymiaru kwantowego. Scott i Cassie zostają odnalezieni przez tubylców - buntowników sprzeciwiających się swojemu władcy, a reszta bohaterów dostaje się do miasta w poszukiwaniu odpowiedzi. Na miejscu spotykają Lorda Krylara, byłego sojusznika Janet, który wyjawia im, że od czasu jej odejścia zaczął on pracować dla Kanga, nowego władcy wymiaru kwantowego. Janet, Hope i Pym zmuszeni są do ucieczki i kradzierzy statku Krylara. W międzyczasie przywódczyni rebeliantów, Jentorra, wyjawia Scottowi i Cassie, że Janet jest odpowiedzialna za dojście Kanga do władzy. Chwilę później obóz rebeliantów zostaje zaatakowany przez siły Kanga, dowodzone przez M.O.D.O.K.–a. - to Darren Cross, którego Scott pokonał kilka lat wcześniej i został uznany za zmarłego. Teraz nasi bohaterowie będą musieli działać razem, by pokonać wrogów i wydostać się z wymiaru kwantowego.
Jednym z najczęściej krytykowanych aspektów najnowszego Marvela są jego efekty specjalne, którym to wytwórnia Myszki Miki postanowiła przypisać odpowiedzialność za niewystarczające wyniki finansowe Człowieka-Mrówki, a co za tym idzie osobie nadzorującej dział VFX – Victorii Alonso. Dla niewtajemniczonych objaśnię, że ta argentyńska producentka filmowa była jedną z najważniejszych postaci w Marvel Studios zaraz po Kevinie Feige, pracując tam od 2008 roku, czyli pierwszego „Iron Mana” i przez te wszystkie lata nadzorowała postprodukcję, efekty wizualne oraz animację wysokobudżetowych widowisk z superbohaterami. Oficjalnie Alonso naruszyła zasady spółki, gdy zaangażowała się w promowanie dystrybuowanego przez Amazon dramatu „Argentyna, 1985”, a jej kontrakt miał zabraniać pracy na rzecz konkurencyjnych wytwórni, jednak prawna przedstawicielka ex-szefowej Marvela twierdzi, że jej klientka została uciszona przez samego Disneya. Zwolnienie Victorii Alonso wstrząsnęło filmowym światkiem i zapewne jeszcze nie raz usłyszymy o tej sprawie, czy jednak dowiemy się jaki był jej wpływ na niezadawalające wg włodarzy efekty specjalne?
W 2022 roku Disney wypuścił bezprecedensową liczbę superbohaterskich filmów i seriali, a pracownicy działu FX mieli być źle traktowani, co miało w następstwie przełożyć się na nadgodziny, większą presję czasu i obniżenie kreatywności twórców. Problem jakości FX nie dotyczy jednak tylko i wyłącznie „Kwantomanii”, można wręcz uznać, że od samego początku IV fazy MCU widać pewien problem z nimi, do czego fani Marvela po prostu już się przyzwyczaili. Najnowsza odsłona Ant-Mana cierpi na tym najbardziej, gdyż tym razem otoczenie jest w 90% wygenerowane komputerowo, a po niedawnej premierze drugiego „Avatara” każdy film zostaje poddawany surowej ocenie w tym zakresie zarówno przez krytyków, jak i publiczność (na tę samą „przypadłość” będzie cierpieć aktorska wersja „Małej syrenki”, która od miesięcy zbiera cięgi w tym zakresie). Musimy się po prostu przyzwyczaić, że nie każdy nadchodzący film będzie posiadać budżet ostatniego widowiska Jamesa Camerona i nie spędzi aż dekady w postprodukcji na pieczołowicie dopracowanie najmniejszych detali. Sam wymiar kwantowy przez który bohaterowie poruszają się przez lwią część filmu jest ciekawie przestawiony, przypominający obcą planetę pełną barwnej flory i niebezpiecznej fauny, a także dziwacznych mieszkańców, co trochę skojarzyło mi się z odkrywaniem nowej rzeczywistości w „Dziwnym świecie” Disneya.
Do swoich ról sprzed pięciu lat wracają Evangeline Lilly, Michelle Pfeiffer oraz oczywiście Paul Rudd, a nową postać złoczyńcy powierzono Jonathanowi Majorsowi. Nie będę ukrywał, że to właśnie dwójka głównych męskich protagonistów wybija się na pierwszy plan, odwrotnie do zeszłorocznej „Wakandy w moim sercu”, gdzie pierwsze skrzypce grała silna żeńska obsada. Rudd potrafi chyba najbardziej drętwy tekst przemienić w zabawną ripostę okraszoną pewną dozą ironii, dlatego cieszę się, że za jego sprawą przemycono nieco więcej warstwy humorystycznej mimo ciut poważniejszego tonu tej części trylogii. Pięćdziesięcioczteroletni dziś amerykański aktor (o wyglądzie wiecznego chłopca) jest jednym z mocniejszych punktów filmu i wielokrotnie sprawiał, że w trakcie seansu śmiałem się szczerze w głos. Drugą gwiazdą jest Jonathan Majors, który kreuje na ekranie postać głównego czarnego charakteru. Jego Kang Zdobywca to intrygujący antybohater, który ma dobrze nakreślone motywacje i ciekawie zobrazowany portret psychologiczny, a sam aktor daje niesamowity popis swoich umiejętności, przyciągając wzrok w każdej scenie, w której się pojawia. Jest to też postać ważna dla całego MCU (szczególnie sagi Multiwersum), która powinna godnie zastąpić Thanosa w następnych dwóch fazach uniwersum i wielka szkoda, że najprawdopodobniej nie będzie nim Majors – w związku z licznymi oskarżeniami aktora o przemoc wobec kobiet trzydziestotrzyletni aktor stracił już agenta i firmę PR, a Marvel rozpoczął poszukiwania nowego odtwórcy roli Kanga w nadchodzącej piątej odsłonie „Avengersów”.
Muzykę do „Kwantomanii” stworzył ponownie Christophe Beck, twórca ścieżki dźwiękowej do dwóch poprzednich odsłon Człowieka-Mrówki, jak również innych produkcji z MCU (serial „WandaVision”, czy „Hawkeye”), a fani Disneya mogą go kojarzyć z prac do „Muppetów”, czy „Krainy lodu” (czy tylko mi jeden z utworów „Don’t Let Go” przywodzi na myśl „Let It Go” z „Frozen”?). Nowy soundtrack do trzeciego Ant-Mana wypełniony jest aż godziną nowej, przepełnionej akcją muzyki i doskonale słyszymy to już w otwierającym składankę tracku „Theme from Quantumania”. Ten pompatyczny temat główny służył zresztą za utwór promocyjny i został wydany jako cyfrowy singiel promujący widowisko na kilka dni przed oficjalną premierą filmu. Z ciekawszych muzycznie propozycji kanadyjskiego kompozytora wyróżniają się m.in. końcowa „Hymenoptera” i dynamiczny „Lang vs. Kang” ze sceny pojedynku między Scottem a ekranowym antagonistą. Ten zresztą dostaje swój własny temat przewodni o tytule „Fifty Shades of Kang” (nie mylić z „Fifty Shades of Grey”) wprowadzając namacalną wręcz atmosferę niepokoju, tajemnicy i niepewności, która jest uzupełnieniem popisu aktorskiego Jonathana Majorsa i nadaje jej charakterystycznej aury.
WYDANIE BLU-RAY
Disney wprowadza na domowy rynek nośników fizycznych nowego „Ant-Mana i Osę” na Blu-ray z solidnym transferem 1080p i formatem 2.39:1 już trzy miesiące po kinowej premierze. Wszelkie wady obrazu na płycie są tak samo mikroskopijne jak sfera kwantowa w samym filmie. Cyfrowy rendering odznacza się doskonałą klarownością, oferując niezbędne tekstury twarzy, włosów, czy kostiumów – te ostatnie są zawsze doskonale zaprezentowane, zapewniając perfekcyjną szczegółowość, która wciąga nas w zaprezentowany świat. Film łączy w sobie znaczną ilość cyfrowych środowisk i postaci, które dobrze się razem komponują i generalnie „przypadkowy widz” nie będzie w stanie ich odróżnić. Kolory są przyjemnie nasycone, zwłaszcza podczas rozmaitych walk, ale to już standard na błękitnych dyskach od Disneya. W bardziej zrównoważonym i lepszym oświetleniu barwy wyrażają się z żywą równowagą i intensywnością, czy to w akcji na żywo, czy w naturze cyfrowej. Głębia czerni jest solidna (ale nigdy smolista), odcienie skóry wyglądają zdrowo i naturalnie, a problemy z kompresją praktycznie nie istnieją. Oryginalna ścieżka dźwiękowa została zapisana w formacie 7.1 DTS HD Master Audio, natomiast polski dubbing otrzymujemy jako 5.1 Dolby Digital – w obu przypadkach nie ma się do czego przyczepić. Dialogi są czyste, a mix dźwięku wypada bardzo efektownie i dorównuje pozostałym wysokobudżetowym produkcjom Marvela.
Na dysku oprócz filmów umieszczono standardowy zestaw materiałów dodatkowych, znanych z poprzednich wydań fizycznych Marvela i trwających niecałe 25 minut. Pierwszym z nich jest „Wszystko w rodzinie” (7:28), który skupia się na znaczeniu tworzenia więzi pomiędzy bohaterami a publicznością, zapoczątkowaną już w poprzednich odsłonach z cyklu oraz na protagonistach i odtwórcach ról najnowszej części. Making-of w pigułce. Następny w kolejce dodatek to „Potężni wrogowie” (11:36), czyli zakulisowe spojrzenie na filmowego antagonistę Kanga Zdobywcę, granego przez Jonathana Majorsa oraz Lorda Krylara, sportretowanego przez Billa Murraya. Standardowo już otrzymujemy „Gagi” (1:52), czyli zestaw zabawnych ujęć zarejestrowanych na planie filmu oraz „Sceny niewykorzystane” (2:48), czyli kolekcję dwóch krótkich scen, które wypadły z ostatecznej wersji filmu. Na sam koniec możemy odsłuchać „Komentarz audio twórców” w wykonaniu reżysera Peytona Reeda oraz scenarzysty Jeffa Lovenessa, którzy omawiają poszczególne aspekty filmu. Statyczne menu główne dostępne jest w języku polskim.
Pomimo mieszanych recenzji i początkowego wrażenia, że Marvel już na początku V fazy MCU nieco zagubił się w swoim własnym multiwersum, nie da się ukryć, że widać pewne światełko w tunelu. Wyłączając pewne problemy w fabule, „Kwantomania” nadrabia warstwą humorystyczną, jak zawsze świetną grą aktorską powracających postaci oraz ciekawym wprowadzeniem czarnego charakteru w postaci Jonathana Majorsa. Wraz z trzecim filmem ze swojej kurczącej się serii superbohaterów, Marvel Studios stara się jak najlepiej powiększyć i rozszerzyć to, co do tej pory było jego najbardziej szaloną franczyzą, w prawdziwą przygodową trylogię z ujmującym Paulem Ruddem na czele. Wcześniejsze dwie odsłony (choć oczywiście pełne akcji) przy „trójce” wydają się skromnymi filmami - „Ant-Man i Osa: Kwantomania” to wystawne widowisko science-fiction, które dostarcza nam wiele nieskrywanej rozrywki. Być może nadchodząca książkowa publikacja, która ukaże się na jesieni (fikcyjna autobiografia Scotta Langa „Look Out For The Little Guy!”) wypełni to, co nie zostało do końca opowiedziane i pokazane na dużym ekranie. Pozostaje wierzyć, że V faza jeszcze nabierze rozpędu, a start trzeciego Ant-Mana tylko doda skrzydeł twórcom – w trawie mikrokosmosu już piszczy, że Marvel wraca do normy i to z przytupem.
Recenzja powstała dzięki współpracy z Galapagos – dystrybutorem filmu na Blu-ray.