Kolejny film o II wojnie światowej i holokauście. Chciałoby się powiedzieć - ile można? Takie właśnie myśli towarzyszyły mi w drodze na film ,,Biegnij,chłopcze,biegnij’’, niemieckiego reżysera Pepe Danquarta. Ale już po kilku minutach seansu przestały mnie prześladować. Bo film ,,Biegnij, chłopcze, biegnij” nie jest filmem o wojnie. Choć faktycznie akcja rozgrywa się w trakcie jej trwania. Reżyser umiejętnie oszczędził nam oglądania brutalnej strony wojny. Nie ma przelewu krwi na froncie, odrażających obozów koncentracyjnych, a i tak fabuła mocno wbija w fotel. Plusem jest to, że historia przedstawiona w filmie nie obciąża widza psychicznie, a pozwala pozostać bezpiecznym obserwatorem.
Wojna zajmuje tutaj dalszy plan, jest jakby pretekstem do opowiedzenia tej niezwykłej historii. Historii chłopca, który prowadzi nas w podróż pełnąprawdziwej woli życia i przetrwania za wszelką cenę. Tym mocniejszy jest przekaz, że film oparty jest na prawdziwej historii, postaci żyjącej po dzień dzisiejszy. Scenariusz został oparty o bestselerową książkę Uri Orleva.
Film jest trochę bajką pełną przygód. Bohater musi pokonać potwory i jak to w bajkach bywa, spotyka też dobrą wróżkę, żeby w końcu odnieść zwycięstwo nad siłami zła. Główny bohater Srulik jest takim trochę Robinsonem Crusoe, który na nowo musi uczyć się życia. Musi nauczyć się zdobywać pożywienie, odzienie i dach nad głową. W pewnym momencie do perfekcji opanowuje sztukę łowienia ryb. Uczy się budować szałas, opatrywać i odkażać rany. Na początku pomaga mu banda dzieci ukrywających się w lasach, które przekazują mu swój własny kodeks przetrwania, ale nagle chłopiec zostaje sam. Srulik jest żydowskim ośmioletnim chłopcem, któremu cudem udaje się wydostać z getta. Teraz musi radzić sobie sam, a jedyne, co ma przy sobie, to ostatnie słowa ojca, że musi przeżyć bez względu na wszystko. Srulik wyrusza w podróż, nie wiadomo dokąd? Ale jedno jest pewne: musi przeżyć.
Dlaczego właśnie jemu udało się wydostać z getta i dlaczego to jemu ma się udać przeżyć? Może właśnie dlatego, by móc nam opowiedzieć swoją historię?
W tym filmie nie ma podziału, do jakiego przyzwyczaiły nas filmy o tematyce wojennej. Podziału na dobrych Polaków - złych Niemców, dobrych Żydów - złych Polaków, czy dobrych Rosjan - złych Niemców. Jest tylko jeden podział na ludzi dobrych albo złych, bez względu na narodowość i wyznanie.
Jasne, że jak to na niemiecką produkcję przystało (choć film powstał w koprodukcji francusko- polskiej), ten film trochę nazbyt stara się jednak Niemców pokazać w lepszym świetle. Bo oto Niemcy na tej wojnie są jakby na wakacjach. Siedzą w swoich placówkach i niby nikomu nie wyrządzają krzywdy, a Polacy sami dostarczają im Żydów. Poniekąd ten film stara się pokazać obiektywny przekrój zachowań ludzkich. Część Polaków pomaga, część nie, niby Niemcy to wrogowie, ale nie tacy znowu źli. Widzimy tu niemieckich oficerów, którzy nazbyt łatwo okazują litość. Owszem takie przypadki zdarzały się podczas wojny, ale są one wyciągane z kontekstu. Bo nie można zapominać o tym, że II wojna światowa to była niewyobrażalna rzeź na Żydach wywołana przez Niemców. Pokazuje się tu polskich partyzantów trochę podstępnie z dwóch stron medalu. Jeden pomaga chłopcu, drugi zabija mu psa. A co najgorszego można zrobić w filmie? Zabić psa, szczególnie jeśli jeszcze niedawno temu psu chłopiec uratował życie?
Film porusza kwestię dyskryminacji bardziej, niż którykolwiek inny. Zmusza nas do myślenia - czy patrzę na drugiego człowieka jak na człowieka, czy od razu wartościuję go przez wzgląd na wyznanie i narodowość? Kwestię dyskryminacji reżyser filmu Pepe Danquart w zabawny sposób przedstawił już w swoim krótkometrażowym obrazie z 1994 roku ,,Schwarzfahrer”, za który otrzymał Oskara.
Bohater filmu Srulik nikomu nie zawinił. Jest miłym chłopcem. Jedyne, co mu się nie udało to to, że urodził się Żydem. To bez znaczenia, bo mógł urodzić się murzynem, Muzułmaninem, bądź kimkolwiek innym. Ta historia wbrew pozorom jest bardzo uniwersalna i współczesna. Srulik na swojej drodze spotyka, więc ludzi czasem dobrych, czasem złych. Chłopiec grany przez braci bliźniaków: Andrzeja i Kamila Tkacza, jest niewątpliwie chłopcem z krwi, kości i ludzkich emocji. On nie ukrywa swoich słabości. Czasem po prostu z bezsilności płacze, czasem po ludzku wpada w złość, jak wtedy, gdy traci rękę. Potrafi się też śmiać, gdy są ku temu powody. Tym bardziej jesteśmy skłonni uwierzyć, że jego historia jest prawdziwa. To nie jest łatwa fabuła. Wymaga czasem od widza odrobiny wysiłku, ale dzięki temu jeszcze bardziej pozwala utożsamić się z opowiadaną historią. Jest tak, że prawie jesteśmy w stanie jej dotknąć.
Dużo w tym filmie doktryny chrześcijańskiej, ale podanej w przystępny, nienachalny sposób. Oto Żyd, żeby ratować swoje życie, staje się chrześcijaninem - zupełnie jak w odwróconej historii Jezusa Chrystusa, który urodził się Żydem, aby stać się chrześcijaninem. Jest nawet scena, w której Srulik przejęzycza się i zamiast powiedzieć: - Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Nazywam się Jurek Staniak, mówi: - nazywam się Jezus Chrystus, niech będzie pochwalony Jurek Staniak. I może to przejęzyczenie wcale przypadkowe nie jest. Bo teraz Srulik, jako Jurek Staniak wędruje od domu do domu prosząc o gościnę, w zamian za pomoc przy pracach gospodarskich. Jedni zatrzaskują mu drzwi przed nosem, inni otwierają, a są jednostki gotowe poświęcić dorobek życia, żeby uchronić go przed niebezpieczeństwem.
Warto zobaczyć ten film jeszcze z innego powodu. Reżyser zadbał o to, by pokazać realia życia codziennego wsi w czasie wojny. To ciekawy, prawie dokumentalny zapis tego, jak wyglądała praca na wsi w tych trudnych czasach, bo przecież oprócz tej przykrej strony wojny, toczyło się też normalne życie. Scenografia i dekoracje zasługują na szczególna pochwałę. Budzi ciekawość pokazanie narzędzi używanych do prac polowych, ale i nie tylko, bo mamy też przykład ukazania warsztatu kowalskiego. To właśnie podczas pracy w jednym z gospodarstw, a nie na froncie Jurek Staniak traci rękę. Srulik bez ręki jest mniej przydatny dla mieszkańców wsi, coraz trudniej mu zdobyć pracę w okolicznych gospodarstwach. Ale każdą tragedię można przerobić na coś dobrego. Srulikowi nie brakuje fantazji i inteligencji. A wiadomo - nic lepiej się nie sprzedaje, jak dobrze opowiedziana historia. Chłopak zamiast więc mówić, że rękę stracił przy pracy, opowiada, że odrąbał mu ją Hitler i od razu dostaje lepsze porcje obiadowe.
Na pochwałę zasługują piękne ujęcia. Pokaz wjeżdżających wojsk rosyjskich robi niezapomniane wrażenie. Trochę słabiej wypada gra aktorska. O ile rola chłopca była wymagająca i bracia Tkacz wyszli z niej obronną ręką, to jakoś nie przemawia do mnie Elizabeth Duda w roli Magdy Jańczyk - wiejskiej kobiety i zagorzałej katoliczki. Jak zawsze niezawodny poziom trzyma Mirosław Baka. Nie można pominąć roli Rainera Bocka - tego samego, który zagrał w filmie Tarantino ,,Bękarty wojny’’.
Pomimo że film opowiada bolesną historię, napełnia wielkimi pokładami optymizmu. Bo przecież wszystko dobrze się skończyło. Wojna się skończyła, chłopiec przeżył dotrzymując słowa danego ojcu. A kiedy po seansie widzisz starszego pana, który to wszystko przeżył - nie ma ręki, ale się uśmiecha i widać, że ma się dobrze to czy może być coś bardziej budującego? Film porusza, warto go zobaczyć, należy jednak oglądać go świadomie, żeby nie wpaść w pułapkę zbyt sielskiego ukazania czasu II wojny światowej.