Po tłustych latach 90. XX wieku, które niewątpliwie przeżywał film animowany, od kilku lat możemy zauważyć tendencję spadkową. I choć takie disneyowskie produkcje jak „Zaplątani” czy „Kraina lodu” ocierają się o geniusz perfekcji, to niestety inne nowe propozycje nie posiadają w sobie nowatorskości, pomysłowości, humoru i tej odrobiny magii filmowej. „Rysiek Lwie Serce” to hiszpańska próba przełamania impasu, w którym znalazły się współczesne filmy animowane. Tym razem na szaleńczą misję podbicia serca młodszych i starszych widzów wybrał się sam kot w butach, to znaczy Antonio Banderas, który nie tylko użyczył głosu jednej z postaci, ale także pełnił funkcję producenta.
„Rysiek Lwie Serce” to historia opowiedziana w duchu rycersko-przygodowym. Tytułowy bohater pragnie zostać rycerzem jak jego dziadek Sir Roland i kontynuować rodzinną tradycję. Jednakże w królestwie, poprzez dekret podpisany przez królową i głównego królewskiego prawnika, rycerstwo zostało zdelegalizowane. To nie jedyny problem Ryśka, najpoważniejszą przeszkodą by zrealizować swoje marzenie jest fakt, że jego ojciec widzi przyszłość swojego syna zupełnie inaczej. Pragnie, by tak jak on został prawnikiem i w ten sposób służył poddanym, ponieważ to właśnie ojciec Ryśka jest głównym prawnikiem królestwa. Od konfliktu między pragnieniami a rodzinnymi oczekiwaniami czeka na naszego niepozornego, rudego bohatera wiele przygód oraz nietuzinkowych postaci. Rysiek to postać, która uczy nas nie bać się realizować marzeń, wychodzić poza utarte schematy, nie podporządkowywać się zewnętrznym naciskom, słuchać głosu swojego serca. Świat potrzebuje bohaterów, których siła tkwi w sercu. Ponadto bardzo celnie ujęta w całej historii została krytyka współczesnego świata rządzącego bezdusznymi zakazami, nakazami, prawami, rozporządzeniami.
W momentach, gdy Rysiek szkoli się na rycerza, hiszpańska produkcja fabularnie do złudzenia przypomina kultową już serię „Karate Kid”. A szkoli go nie kto inny jak Sir Brukwiej, przypominający swoja aparycją legendę kina Sir Seana Connery. W trakcie seansu mamy czasem wrażenie, że twórcy animacji są fanami ekranizacji tolkienowskich historii, głównie za sprawą ukazanej wędrówki Ryśka do Wieży Mądrości oraz szalonego czarodzieja, który ma skłonności do rozdwojenia jaźni. Wszystko to sprawia, że choć historia nie jest czymś nowym i świeżym, to naprawdę można obdarzyć bohaterów sympatią i dać się porwać tej rycerskiej przygodzie. Jednak sprawne oko zauważy na pewno, że technicznie hiszpański obraz znacznie odbiega od musicalowo-przygodowej „Krainy lodu”, gdzie zadbano nawet, aby każdy płatek śniegu miał swój indywidualny charakter. Czasem rysunek jest zbyt przesłodzony, a kreska zwyczajnie nadmiernie toporna. Podobnie ma się rzecz z humorem. Twórcy w momencie, gdy silą się, żeby film była zabawny, uzyskują marny efekt. Gdy zaś pozostawiają akcję, aby toczyła się w swoim tempie, film zaczyna bawić. Wielkim minusem produkcji jest polski dubbing. Tak, polski dubbing, który przyzwyczaił nas, że można zrobić coś lepszego od oryginału razi najbardziej w tej europejskiej produkcji. W „Ryśku Lwie Serce” najbardziej przeszkadza głos Marii Czubaszek w roli babci, który całkowicie rozmija się z charakterem postaci.
W ostatecznym rozrachunku „Rysiek Lwie Serce” nie jest krokiem milowym w historii animacji, ale dzieciom - tym młodszym i tym starszym, na pewno spodoba się historia o niepozornym chłopcu, który zwrócił nadzieję na lepsze życie całemu królestwu. Bo świat potrzebuje rycerzy.
Recenzja powstała dzięki współpracy z Monolith Video - dystrybutorem filmu na DVD.