Minęło kilka lat odkąd ostatni raz widziałem „Władcę much”. Zapamiętałem jedynie tyle, że jest to historia grupy chłopców, którzy rozbili się na bezludnej wyspie, występuje jakiś grubasek w okularach, a wszystko owiane jest dziwną groźną tajemnicą... Właśnie ta dziwna tajemnica i klimat powieści skłonił mnie do sięgnięcia po pierwowzór literacki autorstwa Williama Goldinga. I jak w większości przypadków książka wygrywa z filmem.
Ekranizacja powieści nieco odbiega od oryginału. Już na samym początku w filmie widzimy dodatkową postać jaką jest pilot rozbitego samolotu. Chłopcy przypływają na wyspę ratowniczym pontonem. Próbują się jakoś zorganizować. Jeden z głównych bohaterów Ralph zostaje wybrany na wodza. W ekipie rozbitków jest również Jack – przeciwieństwo Ralpha. Jak łatwo się domyślić, dochodzi do podziału na dwie grupy. Plemię Ralpha uważa, że jedyną szansą na ratunek jest ciągłe podtrzymywanie ogniska, które daje sygnał dymny. Natomiast banda Jacka postanawia polować na wyspie i uznać ją za swój nowy dom, a siebie samych za pełnoprawnych właścicieli. I zaczyna się. Rozpętuję się rywalizacja o dominację. I nie chodzi tu o bójkę na patyki, ale o walkę na śmierć i życie. Na wyspie jest jednak ktoś jeszcze. Ktoś, kogo boją się wszyscy, nawet największe twardziele. A może to tylko wytwór wyobraźni brudnych, zmęczonych i tęskniących za domem chłopców?
Filmowi brakuje jednak tego książkowego dreszczyku. Akcja rozwija się bardzo szybko, niektóre wątki zostają pominięte, a inne zmienione zupełnie. No cóż taka wizja reżysera. Moją uwagę zwrócił filmowy Prosiaczek, którego zagrał Danuel Pipoly. Jest dokładnie taki, jak go sobie wyobrażałem czytając książkę. Uważam, że najlepiej się spisał z całej gromadki. Jego rola wywołuje w widzu silne uczucie empatii.
Reżyser Harry Hook nie zauważył kilku błędów. Pierwszy można zauważyć w jednej ze scen, w której ognisko płonie w odwrotną stronę. Płomień kieruję się do wewnątrz, a nie na zewnątrz. Tak, jakby film był puszczony od tyłu. Drugą wpadką jest tratwa, o której wspomina Prosiaczek podczas rozmowy z Ralphem. Powstaje pomysł jej zbudowania. Chłopcy jednak zapomnieli, że jedną taką posiadają i nawet wciągali ją na brzeg na samym początku filmu. Tylko gdzie ona jest?
Warto również wspomnieć, że muzyka w filmie jest dziełem Phillippe Sarde. Ten pan współpracował również z Romanem Polańskim przy filmie „Piraci”. Kompozycje Sarde’a są niewątpliwie dużym atutem filmu.
Na koniec dodam, że mimo przegranej filmu nad książką i kilku wpadek, warto go obejrzeć. Polecam jednak zaznajomić się z powieścią najpierw w formie papierowej. Dodatkową zachętą niech będzie fakt, że jest to ulubiona książka mistrza horroru Stephena Kinga.