Ken (Brendan Gleeson) i Ray (Colin Farrell) to dwaj zabójcy, którzy po nieudanej robocie zostają wysłani do Belgii, do malowniczego miasteczka Brugia. Ken, spokojny i zrównoważony, napawa się pięknymi widokami i zwiedza okolice. Ray przeciwnie, jest wręcz zdegustowany miejscem zesłania i zamiast odwiedzać kościoły i wieżyczki woli iść się zabawić. Poznaje miejscową piękność - Chloe (Clémence Poésy), z którą romansuje. Jednocześnie musi sobie poradzić z jej chłopakiem, skinheadem. Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze wspólne imprezy z kręcącym surrealistyczny film, amerykańskim karłem. Finał będzie jednak dużo bardziej zaskakujący, zarówno dla Kena jak i Ray’a.
Zacznę od rewelacyjnej kreacji, jaką stworzył Collin Farrell. Zarówno w „Telefonie” jak i „Śnie Kasandry” udowodnił, że role dramatyczne nie są mu obce. Jednak to, co pokazał w „Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj”, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Ray, w jego wykonaniu jest wiarygodny i budzi nasze współczucie. Wiem, że to rzadkie, aby filmy i role z pierwszej części roku były doceniane przez Amerykańską Akademię Filmową, ale szczerze to życzyłbym Farrellowi nominacji do Oscara. Zakończenie w jego wykonaniu miażdży.
Film „Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj” to istny powiew świeżości. Zawarte tu dialogi są tak absurdalne, że śmieszą. Ale w pozytywnym znaczeniu tego słowa, gdyż jednocześnie są superinteligentne, dyskusje nie toczą się tutaj o gotowaniu czy nowych ciuszkach jakieś gwiazdy, a o wojnie pomiędzy czarnymi i białymi, która wg karła-reżysera, niedługo nadejdzie. A to, po której stronie barykady się stanie, nie jest wcale zależne od koloru skóry. Nie ma znaczenia czy jesteś biały, czy czarny – masz wybór. I pamiętaj, Wietnamczycy staną po stronie czarnych. Ot taki absurdzik.
Po raz kolejny przekonuję się, że poczucie humoru Brytyjczyków to naprawdę coś godnego uwagi. Zachwycił mnie „Hot Fuzz”, oczarował „Zgon na pogrzebie” i w końcu zafascynował „Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj”. Amerykanie powinni się od Brytyjczyków uczyć, a nie tworzyć kolejne „badziewia” pokroju „Poznaj moich Spartan” czy „Wielkie kino”.
Podsumowując, „In Bruges”, bo tak brzmi oryginalny tytuł, to perełka wśród przeróżnych produkcji z całego świata. Godna obejrzenia, godna polecenia, wciągająca i fascynująca.