Kino gangsterskie nie należy do moich ulubionych. Rzadko kiedy sięgam po filmy tego gatunku, gdyż wolę zupełnie inne klimaty – horrory, fantasy czy komedie. Jednak, od czasu do czasu, mam ochotę na obejrzenie czegoś zupełnie innego (ostatnio skończyło się to tygodniowym maratonem z produkcjami wojennymi). O tym, że zdecydowałam się na zapoznanie z „Gangsterem” zadecydowała obsada, tak znane i cenione persony nie mogą grać w filmie z dolnej półki.
Jack, Forrest i Howard Bondurantowie zajmują się szmuglowaniem alkoholu. Interes braci kręci się w najlepsze dopóty, dopóki do miasteczka nie przyjeżdża nowy zastępca szeryfa – miastowy, który chce wprowadzić swoje rządy. Kto wygra w tej potyczce – prawo czy może gangsterski spryt? O tym musicie przekonać się sami.
Skoro aktorzy to główny powód, który sprawił, że wybrałam się na ten film do kina, zacznę od nich. Z wielką przykrością stwierdzam, że żadna z żeńskich postaci nie wybiła się ponad przeciętność – aktorki próbowały, jednak nie one skradły show. Natomiast męskie role… Shia LaBoeuf, Tom Hardy, Jason Clarke, Gary Oldman czy nawet czarny charakter, Guy Pearce, zasłużyli na uznanie. Tak dobre wczucie się w grane przez nich postacie wymaga nie lada talentu – zwłaszcza, że żaden bohater nie był prosty i banalny, każdy okazał się złożony i nietuzinkowy. Odegranie roli wariatów, bo każdy z nich był swego rodzaju postrzeleńcem, nie jest prostym zadaniem – wymaga aktorskiego obycia. Trudno mi powiedzieć, który z aktorów okazał się najlepszy, gdyż każdy stanął na wysokości zadania.
Miłośnicy zapierających dech w piersi efektów specjalnych nie znajdą tutaj niczego godnego większej uwagi, gdyż ten film nie miał przyciągać efekciarstwem, tylko realizmem i naturalizmem scen oraz dobrą grą aktorską. Owszem, mamy wybuchy czy strzelanie, jednak wszystko ograniczone do potrzebnego minimum. Oczywiście nie uważam tego za wadę filmu, wręcz przeciwnie, dzięki minimalizmowi efektów mogłam zwrócić uwagę na samych bohaterów, co czasem, mimo wielkich chęci, okazuje się niemożliwe. Bardzo często efekty kompletnie przyćmiewają aktorów.
Ścieżka dźwiękowa, przyznaję bez bicia, gdzieś mi umknęła. Nie była na tyle wyrazista, by dotrzeć do moich uszu i zapaść mi w pamięci. Jest to pewna wada, jednak nie na wpływa aż tak bardzo na odbiór produkcji.
Na dużą uwagę zasługuje również komizm sytuacyjny i słowny pojawiający się w filmie. Wszystkie śmieszne gagi nie były sztuczne czy też wymuszone, każdy żart pasował do danej sytuacji. Przerysowanie, które pojawiało się w pewnych momentach, tylko podkreślało rysy psychologiczne postaci albo jakieś wydarzenie.
Reasumując, „Gangster” należy do rodzaju filmów, które powinno się obejrzeć. Może nie jest to najlepsza produkcja, jaką widziałam, ale na pewno warta uwagi i polecenia. Jednak ostrzegam, to nie zwykłe kino gangsterskie, gdzie trup się ścieli gęsto, a krew wypływa każdym kanałem. To kolaż gatunkowy – komedia miesza się z dramatem, romansem i sensacją.