Próbując w skrócie opisać fabułę filmu „Nick and Norah's Infinite Playlist” do głowy przychodzi mi jedynie wzmianka o grupie młodych ludzi przez całą noc uganiających się za swoim ulubionym zespołem, bo o tym chyba jest ten film. A jeśli nie o tym, to nie wiem - może trochę o miłości, trochę o poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi, o potrzebie tolerancji, wyobcowaniu, trochę o wszystkim. A obawiam się, że w tym wypadku o wszystkim, może równie dobrze oznaczać – o niczym. Ale zacznijmy od początku.
Główni bohaterowie, Nick i Norah, poznają się przypadkiem w klubie. Szybko okazuje się, że mają ze sobą więcej wspólnego niż się spodziewali, a mianowicie mają ten sam problem. Ów problem, o pięknych oczach, długich blond włosach i wdzięcznym imieniu Tris, to była dziewczyna Nicka i „przyjaciółka” Norah. Chłopak nie może się pogodzić z odrzuceniem przez Tris, a Norah z kompleksami, w które wpada, kiedy tylko śliczna koleżanka pojawia się w pobliżu. Splot okoliczności sprawia, że Nick i Norah wyruszają razem w miasto w poszukiwaniu miejsca, w którym tej nocy ma zagrać ich ulubiony zespół. Jak nietrudno się domyślić, wspólne perypetie bardzo zbliżają do siebie głównych bohaterów, którzy powoli odkrywają, że czasem warto zaryzykować - i zmienić swoje życie.
Opis fabuły (sama się dziwię) brzmi nieźle. I na tym koniec. Sam film bowiem nie prezentuje nic godnego uwagi, dlatego też za bezpodstawne uważam przyrównywanie go do „Juno” Jasona Reitmana. Film porównań takich doczekał się zapewne za sprawą znanego nam już z „Juno” Michaela Cery, który wcielił się w rolę głównego bohatera. Kreacja młodego aktora nie różni się zbytnio od tej, którą zaprezentował grając nieletniego ojca, z tą różnicą, iż tam ratowała go niewątpliwie obecność Ellen Page. Kat Dennings, która partneruje mu w nowym filmie, nie jest w stanie obronić samej siebie, ciężko więc od niej wymagać, aby w jakikolwiek sposób poprawiła wizerunek Michaela. Także sam film w porównaniu ze wspomnianym wcześniej "Juno" wypada bardzo blado, mimo wyraźnych starań reżysera, który próbował wprowadzić widza w specyficzny, „junopodobny” klimat. Nieśmieszne żarty, mało zabawne sytuacje, które prawdopodobnie każdy z nas widział już w innych, równie słabo wciągających filmach, oraz przewidywalne zakończenie - to wszystko zawiera w sobie obraz Petera Solletta. Film posiada jedną niewątpliwą zaletę - trwa niecałe półtorej godziny (co prawdopodobnie stanowi próg tolerancji nieco bardziej wymagającego widza).
„Nick and Norah's Infinite Playlist” to kolejny twór z gatunku: łatwo przyszło, łatwo poszło. Film ogląda się bez specjalnego zaangażowania, o jego istnieniu zapominając jeszcze przed finiszem napisów końcowych. To obraz dla nastoletnich wielbicieli nieskomplikowanych historii o młodzieńczej miłości, i tylko dla nich.