To już typowe dla Stuhra-reżysera, że w swoich filmach z życzliwą ironią przypatruje się polskim, narodowym przywarom, stereotypom i przekonaniom. W „Dużym zwierzęciu” i „Pogodzie na jutro” robił to jednak z dużo większym wdziękiem niż w swojej najnowszej produkcji, chwilami topornym „Obywatelu”.
Stuhr postawił przed sobą ambitne zadanie. Nie tylko zagrał główną rolę, ale także napisał scenariusz i wyreżyserował film. Zdecydował się na intrygujący zabieg – przedstawił losy swojego bohatera, Jana Bratka, od współczesności, przez transformację 1989 roku, stan wojenny, miotanie się między partią a opozycją, antysemickie zamieszki końca lat 60., aż do dzieciństwa w okresie ponurego stalinizmu. W tle – wielkie wydarzenia z kart polskiej historii XX wieku. Skojarzenia z kultowym „Zezowatym szczęściem” Andrzeja Munka, „Forrestem Gumpem” Roberta Zemeckisa, czy „Stulatkiem, który wyskoczył przez okno i zniknął” Felixa Herngrena nasuwają się same. Wszystkie filmy koncentrują się na perypetiach sympatycznego bohatera- przeciętniaka, uczestniczącego w historycznych, przełomowych wydarzeniach absolutnie przez przypadek, wskutek niefortunnych splotów okoliczności i wbrew swojej woli.
Jana Bratka poznajemy współcześnie, kiedy po wypadku trafia do szpitala. W kolejnych scenach reżyser swobodnie zmienia okresy historyczne i barwy polityczne bohatera. Bratek – mimo fenomenalnej gry Jerzego i Macieja Stuhrów – nie wzbudza sympatii. Jest wyjątkową fajtłapą, nie kojarzy faktów, daje się podejść jak dziecko, nie grzeszy wdziękiem i błyskotliwością. Średnio radził sobie w PRL-u – zarówno jako członek partii, jak i później „Solidarności”, nie najlepiej odnalazł się w III RP – smutno kończy jako pracownik biura podróży, a potem nauczyciel upokarzany przez uczniów, w dodatku wyrzucony z własnego mieszkania przez byłą żonę...
Stuhr ma ambicję nie tylko na przełajowy bieg przez polską historię drugiej połowy XX wieku. „Obywatel” jest opowieścią także o smutkach przemijania, złych życiowych wyborach i straconych szansach. Symbolem tego ma być pojawiające się jak refren wspomnienie pięknej dziewczyny, młodzieńczej miłości Bratka z końca lat 60. W tle – polski antysemityzm, zaściankowość stereotypów i naiwnych przekonań. Byłoby ciężko gatunkowo, gdyby Stuhr pokusił się o pouczanie, krytykowanie lub zajmowanie stron. Tak jednak nie jest, dostaje się partyjnym aparatczykom i działaczom podziemia, księżom i nauczycielom, antysemitom i Żydom... Bywa nawet zabawnie – Stuhr zgrabnie wplótł w fabułę kilka sympatycznych scen, nieźle skonstruowanych bohaterów i wywołujących śmiech kwestii. Całości jednak trochę brakuje lekkości, symbolizm scen bywa toporny, a cytaty z dawniejszej i niedawnej historii Polski rażą nachalnością.
Jerzy Stuhr to wciąż jednak nazwisko-magnes. Na planie filmu pojawili się m.in. Sonia Bohosiewicz, Janusz Gajos, Magdalena Boczarska, Cezary Kosiński i Barbara Horowianka. Choć krytycznych głosów nie brakuje (że film łopatologiczny, mało zabawny, choć zabawny miał być, tendencyjny, że nie dorównuje „Zezowatemu szczęściu”, do którego wyraźnie się odwołuje), „Obywatela” da się oglądać. Choćby ze względu na sceny, w których Stuhrowie śpiewają przebój wszech czasów – „Pamelo żegnaj” Tercetu Egzotycznego.