Studio DreamWorks Animation to twórcy jednych z najlepszych animowanych komputerowo filmów ostatnich lat. „Shrek”, „Madagaskar” czy „Kung Fu Panda” to tylko niektóre z ich wielkich hitów. Teraz prezentują nam produkcję inspirowaną zabawkowymi trollami wyprodukowanymi w 1959 roku przez Duńczyka Thomasa Dama. Polski boom tych zabawek przypadł na początek lat 90, ale dopiero w 2016 roku bohaterowie doczekali się własnej animacji, która być może na nowo rozkręci popularność tych malutkich zabawek z bujną kolorową czupryną.
W animacji trolle to różnokolorowe stworki, których ulubionym zajęciem jest przytulanie, śpiewanie i tańczenie. Są one tak urocze i przepełnione radością, że samo zjedzenie ich napawa konsumenta szczęściem. Fakt ten wykorzystują smutni i posępni Bergeni, którzy na co dzień nieszczęśliwi, raz do roku podczas Trollarii zabierają kilka trolli z ich magicznego drzewa, aby je zjeść i choć na jeden dzień zakosztować szczęścia. Podczas pierwszych Trollarii bergenowego księcia Gryzka trolle pod przewodnictwem ich króla Peppy’ego uciekają z niewoli. Przez 20 lat stworki żyją w ukryciu, radując się odzyskaną wolnością. Niestety podczas jednego z ich głośnych i rozśpiewanych przyjęć kryjówka zostaje odkryta. Księżniczka Poppy wraz z negatywnie nastawionym do świata Mrukiem muszą wyruszyć na pomoc przyjaciołom, zanim ci staną się głównym daniem Bergenów.
„Trolle” to animacja, która przede wszystkim kojarzyć się może z mnóstwem intensywnych i pstrokatych kolorów oraz sporą dawką muzyki. Wykreowany w animacji świat, w odróżnieniu od „Madagaskaru” czy „Shreka”, jest głównie skierowany do małego widza, szczególnie takiego do 10 roku życia. Brak tu innowacyjnej historii, jednak co ważne w obrazach dla najmłodszych, opowieść ma i morał i całkiem fajnie wykreowanych bohaterów. Tutejsze trolle przypominają swoje zabawkowe pierwowzory, a nie często przedstawiane w bajkach szpetne postacie – tu tę rolę ogrywają za nie Bergeni, stanowiący brzydsze tło dla kolorowych bohaterów. Trolle są tu wesołymi, roztańczonymi i przesłodkimi stworkami, które zaskarbią sobie sympatię nie jednego malucha, co może pozwoli im nie powielić porażki szybko zapomnianych krasnali ogrodowych z „Gnomea i Julii”.
Historia przedstawiona w animacji nie jest ani nowa, ani zaskakująca. Powiela się tu schemat przemiany złych postaci i oprawców w przyjaciół, czy motyw Kopciuszka, w którego wciela się pomywaczka Brydzia zakochana w księciu Gryzku. Rolę jej wróżki chrzestnej pełnią same trolle, które przypominają brokatową wersję Smerfów. Motywy może i stare jak świat, jednak w tej kolorowej i śpiewającej odsłonie zyskują uroku. Podczas seansu starsi widzowie wprawdzie nie zostaną wyrwani z przysłowiowych butów, jednak nie powinni umierać z nudy, co jakiś czas bujając się w rytm trollowych przebojów. Bo w „Trollach” sama muzyka i bardzo wpadające w ucho polskie wersje piosenek w dużej mierze tworzą klimat, broniąc przejaskrawiony obraz. Głowna piosenka do filmu autorstwa Justina Timberlake „Can’t stop the feeling!” zyskała wiele nominacji m.in. do Oscarów, Grammy czy Złotych Globów. Piosenka bardzo szybko wpada w ucho i szturmem opanowała rozgłośnie radiowe tak jak niegdyś „Happy” Pharrella Williamsa z „Minionki rozrabiają”.
W obsadzie polskiej wersji językowej wystąpili m.in. Magdalena Wasylik (Poppy), Piotr Bajtlik (Mruk), Elżbieta Jędrzejewska (Kucharka), Zbigniew Konopka (Król Peppy) czy Bartosz Obuchowicz (książę Gryzek).
„Trolle” mimo zbytniego przesłodzenia, mało rozbudowanej fabuły oraz powielania znanych motywów ogląda się bez większej męki. Czas leci szybko, a historia wciąga i śmieszy, a do tego ma morał. Film spodoba się szczególnie młodszym widzom, choć i starsi powinni się całkiem dobrze pobawić. Produkcja może nie najlepsza wśród ubiegłorocznych animacji, jednak pozytywnie nastraja dobrą energią.