„The Avengers” to nie tylko najbardziej wyczekiwana premiera przez fanów komiksów i fantastyki, ale przede wszystkim świetna, rzetelnie zrealizowana rozrywka dla każdego. Jedynym powodem, dla którego „Mściciele” nie zyskali sympatii jest Scarlett Johansson, ale myślę, że to tylko przekłamane badanie, w dodatku nie wiem dlaczego na pytanie „Za co nie lubisz „The Avengers”?” odpowiadały same panie.
Jednak koniec żartów, przejdźmy do oceny wykonania niełatwego zadania, jakim było dla Jossa Whedona okiełznanie w jednym obrazie aż tylu superbohaterów. Joss Whedon sam musiał zabawić się w istnego filmowego superbohatera, ażeby stworzyć drużynę z dość specyficznych osobistości. Iron Man, Kapitan Ameryka, Hulk, Thor to bohaterowie, którzy błyszczeli bardziej lub mniej w filmach, w których grali główne role, tak więc umieszczenie takiego grona bohaterskich celebrytów w jednym reality show mogło skończyć się albo spektakularną klęską, albo równie spektakularnym zwycięstwem. Reżyser na szczęście poszedł właściwą drogą nie zatracając specyfiki żadnego z bohaterów, a równocześnie budując sceny, w których udaje im się współgrać ze sobą, mimo różnic zdań. Co więcej to właśnie te sceny, w których nasi bohaterowie kłócą się, wymieniają poglądy i wizje należą do najmocniejszych stron filmu – ukazują każdego z herosów, jako odrębną jednostkę, wraz z cechami, które lubimy i znamy. Mamy więc Iron Mana (nie będę zapewne oryginalna w zachwytach i peanach na cześć Roberta Downey’a Jr., ale cóż poradzić) z błyskotliwym poczuciem humoru, który mógłby być niezłą podwaliną do powstania filmu „Mistrz ciętej riposty ucieka”. Następnie Kapitana Amerykę z niezłomnymi, ponadczasowymi zasadami, które dla wielu z nas niestety rzeczywiście są już skamieliną, czy może właściwsze byłoby sformułowanie, że zostały zamrożone. Oczywiście jest jeszcze Thor, bóg, który postanowił ratować ludzkość, grany przez Chrisa Hemswortha, który, jak wieść gminna niesie, włożył wiele wysiłku w budowanie (nie można nie zauważyć) dość pokaźnej masy mięśniowej. I na samym zielonym końcu mamy Hulka, który mówiąc delikatnie nie do końca panuje nad emocjami, za to świetnie sprawdza się w wykonywaniu zadania: „Hulk SMASH”.
Podsumowując wykonanie zadania przebiegło pomyślnie nie tylko w filmie, ale też na polu reżyserskim, Whedon, który wychował się na komiksach, nie doprowadził do tego, by film zamienił się w bezsensowną jatkę okraszoną efektami specjalnymi. Jatka oczywiście ma miejsce, niech nikt nie będzie rozczarowany, ale do tego mamy „ludzkich” bohaterów, z którymi, , dzięki świetnemu nakreśleniu postaci, możemy się nawet w jakiś sposób identyfikować. Mamy także w filmie polski akcent (tak uwielbiamy się nimi chwalić, nawet gdy nie należą do imponujących) , a właściwie mamy Jerzego Skolimowskiego, który pojawia się w filmie, w krótkiej scenie, grając rosyjskiego generała. Jak mówił w wywiadzie reżyser „Przesłano mi tekst, który był niezły, zachęcono nazwiskiem partnerki (Scarlett Johansson)”. Jak widać nie dla wszystkich aktorka jest minusem dla filmu. Co do fabuły, to nie widzę sensu nakreślania jej, bo chyba każdy domyśla się czemu może być poświęcony film o superbohaterach.
„The Avengers” to film, który w USA wystartował z 200 milionowym otwarciem. To żaden wyznacznik jakości, dla niektórych, którzy wybrali się na ostatnio powstające polskie komedie pod wpływem informacji o ilości sprzedanych biletów, może to być wręcz antyreklamą. Na szczęście nie jest, a „Mściciele” to kino zrealizowane z rozmachem, humorem i smakiem. A to chyba podstawowe cechy dobrej rozrywki. Polecam.