Chyba żadnemu miłośnikowi kina akcji nie trzeba dokładniej opisywać fenomenu filmu „Szybcy i wściekli”. Skoro powstało tyle części, nie może to być zła produkcja, mająca na celu zdobycie większej ilości zer na koncie. Wprawdzie, jak w każdej serii, pojawiają się gorsze i lepsze części, osobiście nie przepadam za „Tokio Drift”, jednak biorąc i sklejając całą historię w całość, z tego akurat filmowego cyklu wychodzi całkiem zjadliwa i miła dla oka kompozycja.
Jeżeli widzieliście szóstą część, siódemka to jej kontynuacja. Wydarzenia w najnowszej odsłonie „Szybkich i wściekłych” rozgrywają dokładnie po tych przedstawionych we wcześniejszym filmie. Jedna najważniejsza informacja, by obejrzeć tę część, trzeba znać wszystkie wcześniejsze. To nie jest produkcja z tych, że każda odsłona opowiada zupełnie inną historię, tutaj wszystko, a zwłaszcza szósta, siódma i trzecia (chodzi o trzecią produkcję serii, czyli „Tokio Drift”) część, jest ze sobą powiązane.
Deckard Show pragnie pomścić brata. Jako były komandos i nie tylko, dokładnie wie, jak skopać tyłki, nie ma jednak pojęcia o tym, że przyjdzie mu się zmierzyć ze zgraną ekipą, której przywódca zrobi wszystko, dosłownie wszystko, by chronić swoją rodzinę. Co wyniknie z potyczki między dwójką silnych osobowości?
Całkiem sporo – więcej wybuchów, latających pocisków i zniszczonych pojazdów. Jedno trzeba przyznać twórcom, wiedzą jak stworzyć szybki i wściekły film. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że każda kolejna część jest jeszcze bardziej naładowana wszelkiego rodzaju wyścigami i niesamowitymi wyczynami.
Zaczęło się od wyścigów i na wyścigach się kończy. Auta i zdolności ich kierowania odgrywają w filmie niebagatelną rolę. Oczywiście bohaterowie potrafią się bić, jednak w tym się specjalizują, przynajmniej jeśli mowa o miłośnikach szybkich pojazdów. Wiedzą natomiast jak przeskoczyć pomiędzy budynkami czy podpiąć samochód do spadochronu. Tak, dobrze widzicie, właśnie takie smaczki czekają na was w siódmej części.
Jak już wspominałam, mamy mnóstwo pościgów, wybuchów i żądnego zemsty głównego złego, któremu pomaga mała armijka niegodziwców. A to już samo w sobie oznacza film, który największy nacisk kładzie na wizualności. Niektóre sceny rzeczywiście zapierają dech w piersiach i nie mam tutaj na myśli tylko i wyłącznie efektów specjalnych.
Do tego wszystkiego należy dodać najlepszą w serii ścieżkę dźwiękową, która natychmiast wpada w ucho. Oczywiście fabuła pozostawia wiele do życzenia, ale takich filmów na pewno nie ogląda się dla niej. Tutaj chodzi o najczystszą rozrywkę, nie tylko dla mężczyzn. I właśnie to otrzymałam.
„Szybcy i wściekli 7” to kawał dobrego kina akcji. A zakończenie filmu, poświęcone Paulowi Walkerowi, chwyta za serce. To jedna z najlepszych sekwencji produkcji. Czy warto zobaczyć ten film? Zdecydowanie. W końcu trzeba się jakoś rozgrzać przed nadciągającymi „Avengersami”.