Samobójstwo to podobno najgorsza rzecz,
jaką człowiek może uczynić sam sobie. Z takiego założenia
wychodzi przynajmniej Black (Samuel L. Jackson), który ratując
White'a (Tommy Lee Jones) spod kół rozpędzonego składu metra
Sunset Limited, zabiera go następnie do własnego mieszkania, gdzie
obaj ścierają się ze sobą w metafizycznej walce dobra ze
złem.
Ekranizacja sztuki „The Sunset Limited” Cormaca
McCarthy'ego, bo to właśnie do niej nawiązuję powyżej, była na
pewno pomysłem ryzykownym. Sam autor obawiał się, że „wiele
osób uzna za niedopuszczalne coś tak nudnego, jak umieszczenie
dwóch bohaterów w pokoju”. Stało się jednak coś zupełnie
odwrotnego. McCarthy starając się sprostać jednemu z najstarszych
literackich motywów, dodał mu zupełnie nowego blasku. Pomimo iż
przez całe dziewięćdziesiąt minut filmu Black i White prowadzą
rozmowę, jedyne czego nie można o niej powiedzieć, to że
jest nudna. Bohaterowie bawią się słowami, kochają je.
Narastające z każdą minutą poczucie tragizmu i katastrofy,
wywołują nie pościgi i strzelaniny, tylko kolizja języka. Black,
były skazaniec, wierzący w Boga i ufający jego słowom, próbuje
nawrócić White'a, na jedyną według niego słuszną ścieżkę. Z
kolei słuchający go niedoszły samobójca z biegiem czasu staje się
swoistym ewangelistą ciemności. Przekonuje, że to samozagłada
jest tym właściwym i racjonalnym wyjściem.
Ostatecznie White roztacza wokół
swojego wybawcy niezwykle gorzką, ale czuje się, że zarazem
prawdziwą, wizję świata oraz religii, na obalenie której nie
sposób znaleźć rozsądnych argumentów. Słowa samobójcy
wstrząsają fundamentalnymi przekonaniami widza przekonując, że
jeśli człowiek byłby zdolny dostrzec świat takim jakim jest, bez
złudnych iluzji, to nie chciałby w nim żyć ani chwili dłużej.
Religie to według niego nic więcej jak kolejne złudzenia i
kłamstwa, przygotowujące na nieistniejące życie wieczne. Mające
jedynie na celu pozbawienie ludzi strachu przed śmiercią. Ze
strachem nie byliby wstanie przeżyć kolejnego dnia. Dlatego nie
istnieje religia przygotowująca na śmierć i następującą po niej
pustkę. Z kolei nadzieja na nicość to wszystko, co pozostało
White'owi.
Niewątpliwie na szczególną uwagę w
filmie zasługują stojące na bardzo wysokim poziomie dialogi. Nie
ma się jednak co dziwić, skoro zostały napisane przez tak
znakomitego pisarza, jakim jest McCarthy, a na potrzeby produkcji
praktycznie nie zostały zmienione. To właśnie poprzez słowa
poznajemy meritum tej historii i tak bardzo się w nią samą
wciągamy. Warto również poświęcić kilka słów stworzonym
przez Tommy'ego Lee Jonesa i Samuela L. Jacksona kreacjom, które
idealnie wpasowują się w wizję autora i tym bardziej przykuwają
widza przed ekranem telewizora.
„The Sunset Limited” porusza
niezwykle ciężkie tematy, tym bardziej trochę żałuję, że nigdy
nie pojawił się na kinowych ekranach. Ale być może właśnie taki
był zamysł autorów tej produkcji – ażeby każdy mógł zapoznać
się z nią w zaciszu swojego własnego pokoju i sam stał się
uczestnikiem podobnej dyskusji toczonej choćby tylko we własnym
umyśle, by na koniec, nie zważając na to, co powiedzą inni,
zgodzić się z racjami przedstawionymi przez Blacka lub White'a. Nie sposób pozostać obojętnym.