„Koko smoko” to trochę inna animacja, niż te, do których zostaliśmy przyzwyczajeni w ciągu ostatnich lat. Niemieckiej produkcji nie można w żaden sposób przyrównać do „Madagaskarów”, „Shreków”, „Minionków” czy „Odlotów”. „Koko smoko” to zupełnie inna kategoria. Ani ładna, ani zgrabna, ani uniwersalna... raczej skierowana do maluchów, którzy będą śledzić na ekranie kolorowe postacie.
Kokos to mały smok ognisty, który staje przed pierwszymi dorosłymi zadaniami – egzaminem z latania oraz pilnowaniem niezwykle ważnej dla całej wioski trawy ognistej. W obu przypadkach smoczek ponosi porażkę. I o ile latanie średnio go dołuje, tak zniknięcie trawy boli niewypowiedzianie. Do tego nie chcąc być traktowanym jako skończona ofiara i wieczny dzieciuch, postanawia wyruszyć w poszukiwaniu zguby. W podróż pełną niespodzianek i niebezpieczeństw rusza z parą przyjaciół – smokiem Oskarem oraz kolczatką Lusią. Czy uda im się odzyskać ognistą trawę i ocalić honor Kokosa?
„Koko smoko” nie olśniewa wizualnie, przywołując animację komputerowe z zamierzchłej przeszłości. Może nie jest brzydka, jak noc, ale na pewno odstaje wyraźnie od tego, czym karmili nas ostatnio producenci. Fakt jest kolorowo, ale to chyba wszystko, co na temat wyglądu animacji można powiedzieć.
Postacie są barwne, może nawet trochę rozkoszno-zabawne. Sama historia, choć wydaje się zlepiona z trochę przypadkowo zebranych przygód, na pewno ujdzie. Pełno tu przygód, zwrotów akcji, pakowania się w kłopoty i pomysłowego wychodzenia z tarapatów. Do tego fabuła okraszona jest morałem i to nie jednym – może i starymi jak świat, ale na pewno wartymi przypomnienia.
Humor też lekko kuleje, bo jest prosty i bardzo niewyszukany. Nie sądzę, że rodzice, którym przyjdzie oglądać „Koko smoko” ze swoimi pociechami mogą lekko zniesmaczyć, ogniste beki i bąki, które swoją siłą unoszą w powietrze, że o wymiotach nie wspomnę. Być może maluchy to bawi – nie wiem, bardzo trudno mi to bowiem stwierdzić z perspektywy dorosłego.
„Koko smoko” to średnia produkcja, zdecydowanie skierowana do najmłodszego odbiorcy, dla którego ważniejsze są barwne postacie, a nie jakość animacji, czy poziom dowcipu. Waszym dzieciakom może przypaść do gustu, a Wy się jakoś przemęczycie.
Recenzja powstała dzięki współpracy z Monolith Video - dystrybutorem filmu na DVD.