Opustoszała miejscowość wypoczynkowa nad Bałtykiem, duże pieniądze, liczne romanse i zdrady, podtatusiały milicjant zesłany na banicję i zdegradowany za niejasne czyny do rangi sierżanta, plejada wielkich nazwisk, które zapisały się złotymi zgłoskami w polskim kinie. Wydaje się, że jest to znakomity materiał na kryminał utrzymany w klimacie serialu „07 zgłoś się”, czy aby na pewno?
Z nadmorskiego miasteczka wyjeżdżają ostatni turyści. Zamiera życie - koniec sezonu wakacyjnego. Właściciel lodziarni wysyła swoją żonę do Warszawy. Ma do niej dołączyć za kilka dni. Niestety nigdy już jej nie zobaczy. Ginie w nocy we własnym mieszkaniu, do którego wszedł po papierosy. Śledztwa podejmuje się jedyny milicjant w miasteczku (Wojciech Pokora), który dostaje do pomocy młodą milicjantkę z Komendy Wojewódzkiej (Anna Frankowska-Teter).
Wyjątkowo ciekawie naszkicowana społeczność miasteczka częściowo broni filmu. By nie pozostać gołosłownym przytoczę najbardziej interesujące zjawiska społeczne zaobserwowane w „Końcu…”. Drabik (Henryk Bista) udaje niewidomego, aby wyłudzić rentę. Henia Drabikówna (Hanna Dunowska) sypia bez ślubu z Józefem Marochą (Waldemar Kownacki), który jest „niebieskim ptakiem” (z którym notabene sypia też od czasu do czasu jej koleżanka z pracy). Właściciel lodziarni (Andrzej Szaciłło) „głęboko współpracuje” ze sprzedawczynią (Monika Orłoś), którą zatrudnia. Dojnarowicz (Gustaw Lutkiewicz) pędzi bimber, a Karaś (Roman Kłosowski) jest naczelnym pijaczkiem w okolicy i prawie każdą noc spędza na komisariacie. Główny bohater sierżant Sylwester Rogowski (Wojciech Pokora) łatwo ulega kobiecym wdziękom, ale jest nieustannie kontrolowany przez ogarniętą manią prześladowczą żonę (Ewa Ziętek).
Jednak wad jest zdecydowanie więcej. Jedną z nich jest brak humoru. Nie występuje żadnego rodzaju humor sytuacyjny. Na tym polu totalna pustynia. Osobiście drażniła mnie momentami duża ilość wątków i postaci, z których przynajmniej połowa była zbędna. Poprzez ten zabieg reżyser chciał prawdopodobnie wprowadzić dynamiczność akcji, ale nie wyszło. W wyniku tych działań „Koniec sezonu na lody” jest filmem chaotycznym i męczącym. Brak także klimatu odpowiedniego dla gatunku, jakim jest kryminał
Jestem zawiedziony grą aktorów. Wybitne postacie polskiego kina: Lutkiewicz, Pokora, Bista, Benoit – nazwiska zobowiązują. Mam jednak wrażenie, że poza Gustawem Lutkiewiczem nikt nie pokazał pełni swych możliwości. Szczególnie słabo zaprezentował się Wojciech Pokora. Dla aktora o tak szerokim emploi rola wydaje się idealna. Widocznie Sylwester Szyszko nie umiał wydobyć pełni możliwości artystów. „Koniec sezonu na lody” jest toporny i wyrobniczy. Scenariusz Jerzego Janickiego jest ciekawy, choć wprowadzenie kilku niespodziewanych zwrotów akcji byłoby wskazane. W sumie obraz Sylwestra Szyszki jest nieudany. Oglądając „Koniec sezonu na lody” ani przez chwilę nie poczułem jakichkolwiek emocji. Kryminał, który nie trzyma w napięciu? Porażka. Technicznie nie różni się wiele od ówczesnych spektakli Teatru Telewizji, ale tam praca trwa zaledwie od 7 do 10 dni, przy dużo mniejszym budżecie.
Nie polecam tego filmu. Reżyser Sylwester Szyszko widząc efekty swojej pracy, musiał się podłamać, ponieważ od tej pory nie zrealizował już żadnego, pełnometrażowego filmu fabularnego. Obecnie pracuje na planie „Plebanii” jako drugi reżyser. Jeśli ktoś ma ochotę na dobry kryminał, polecam popularne „Kobry” Teatru TV. Jeśli masz wybór, wybierz coś innego.