Wszyscy wiemy jak ważnym elementem życia większości z nas jest Internet, jakie rozwija przed nami możliwości. Niewielu z nas zdaje sobie jednak sprawę z tego, jakim może być również zagrożeniem, abstrahując tu od różnych zboczeńców czyhających na forach, ale mówiąc o bardziej przyziemnych problemach, które mogą doprowadzić do samodestrukcji użytkownika i wyrzucenia poza nawias społeczeństwa. Reżyser "Sali samobójców", Jan Komasa podjął się niezwykle trudnego i niepopularnego zadania, jakim było przedstawienie mrocznej i niebezpiecznej strony Internetu. Wywiązał się z niego całkiem dobrze.
Dominik to zwyczajny chłopak. Ma wielu znajomych, najładniejszą dziewczynę w szkole, bogatych rodziców, pieniądze na ciuchy, gadżety, imprezy, i pewnego dnia jeden pocałunek zmienia wszystko. "Ona" zaczepia go w sieci. Jest intrygująca, niebezpieczna, przebiegła. Wprowadza go do "Sali samobójców", miejsca, z którego nie ma ucieczki. Dominik, w pułapce własnych uczuć, wplątany w śmiertelną intrygę, straci to, co w życiu najcenniejsze…
Słuchając komentarzy znajomych, czytając wpisy internautów, oczekiwałem obrazu prowokującego, oszałamiającego, intrygującego i wywierającego piętno na psychice widza. Dochodziły do mnie również doniesienia mówiące o ludziach będących tak oburzonymi produkcją, iż opuszczali sale kinowe. Żadna z tych plotek nie okazała się jednak prawdziwa, a sam film nie wywarł na mnie spodziewanego wrażenia. Mocną stroną obrazu jest dość niebanalna tematyka, nieporuszana jak dotąd w polskiej kinematografii. Twórcy dają nam okazję przyjrzeć się specyficznej grupie internautów, nieprzystosowanych do życia w społeczeństwie. "Salę samobójców" możemy podzielić na cztery bardzo zróżnicowane poziomem fragmenty. Reżyser "wykłada się" już na samym początku produkcji, nieudolnie budując dość nierzeczywistych bohaterów oraz schematyczne i banalne obrazki. Jaki nastolatek czyta w taksówce "Hamleta"? Czy reżyser odwiedził ostatnio jakąś szkołę średnią, czy tylko oglądał je w amerykańskich produkcjach? Te i inne elementy świadczą o dużej sztuczności "Sali", jednak w kontekście całego filmu są one do przeskoczenia, nie odbierając przyjemności oglądania obrazu. Ciekawie prezentuje się druga sekwencja "Sali samobójców" ukazująca metamorfozę bohatera. Dominik przeistacza się w zwierzę, żyjące w ciemności, odludka stroniącego od rodziny, znajomych i prawdziwego świata. Życie staje się dla niego matrixem, prawdziwym światem Internet, tylko tu może być sobą. Właśnie zanimowane sceny stanowią najsłabsza część produkcji, nie przekonuje mnie konwencja świata a'la "Warcraft", który jest dość kiczowaty, a bohaterowie wyglądają jak nieco straszniejsze postaci rodem z "Artura i Miminków", czy mangi. Największym problemem tego fragmentu są nużące i nic niewnoszące sceny z życia awatarów. Puste dialogi i frazesy wyhamowują tempo wydarzeń, ograniczają nerwowe wyczekiwanie i aurę tajemniczości. Dopiero finał przynosi gruntowną zmianę, napięcie sięga zenitu, a samo rozwiązanie stanowi nie tylko zagadkę, ale również spore zaskoczenie, stanowiąc doskonałą puentę produkcji. Nieco moralizatorskie zakończenie stanowi przestrogę przed zagrożeniami, jakie niesie Internet, takimi jak manipulacja, wyalienowanie i wiara w inną, lepszą, interaktywną rzeczywistość, a co za tym idzie utratę radości z życia. Innowację stanowi dość ciekawa narracja, prowadzona z werwą i polotem, oczywiście poza wspomnianą wcześniej sekwencją świata awatarów. Przypomina mi ona klimatem "The Social Network", łącząc przy tym w sobie elementy dramatu, thrillera i romansu, który jest kolejnym kiepskim składnikiem obrazu, sztucznym do granic możliwości i nielogicznym, jak większość horrorów klasy B. Miłość Sylwii i Dominika jest naiwna, nie można wręcz uwierzyć w to, co bohater był w stanie zrobić dla ukochanej. Warto zwrócić uwagę na doskonałą ścieżkę dźwiękową, wzmacniającą cudowny, orzeźwiający chaos w odbiorze produkcji, i podkreślającą uczucie niepokoju.
Wydawać się może, że najmocniejszą stroną takiego obrazu jak "Sala samobójców" powinni być fantastycznie wykreowani i nakreśleni bohaterowie, nie jest tak jednak w przypadku tej produkcji. Dominik to dziecko, które ma wszystko o czym tylko zamarzy, jest jednak przy tym niezwykle zmanierowany, zarozumiały i bucowaty. Trudno o nim powiedzieć jako o osobie wrażliwej i wyalienowanej, jedyne czego mu brak to miłości i wsparcia rodziców, oczywiście do bólu przerysowanych i groteskowych. Oboje zajęci karierami nie zwracają na niego uwagi. Komasa stawia na uniwersalizm i banał, nie próbuję ich pogłębić, usprawiedliwić, interesuje go, by w jak najprostszy sposób oskarżyć i ukarać "złych" rodziców, jednak czy chłopak sam nie zapracował na swój los? Reżyser upośledza i uwstecznia Dominika emocjonalnie, pozbawia go zdrowego rozsądku, asertywności i dystansu do życia, czyni go podatnym na wpływy. Jego wirtualnych przyjaciół nie nazwałbym "Salą samobójców" lecz "Lożą kłamców", bohaterów zakłamanych w chęci odebrania sobie życia, oczekujących jedynie przyjaźni i wsparcia osób samopoddających się ostracyzmowi.
Niewiele można powiedzieć o obsadzie aktorskiej. Fantastyczny jest Jakub Gierszał, który doskonale przeprowadza nas przez kolejne fazy metamorfozy głównego bohatera. Młody aktor sprawdza się zarówno w scenach wymagających wyważenia i zapanowania nad swoimi emocjami, jak i w tych ze sporą dawką szaleństwa i aktorskiej ekspresji. Jestem ciekaw jak potoczy się dalsza kariera Gierszała, czy wykorzysta swój olbrzymi potencjał? Swojego rewelacyjnego występu z "Wojny polsko-ruskiej" nie powtórzyła Roma Gąsiorowska, być może dlatego, że jej kreacja była tym razem w dużym stopniu utrudniona, polegała przede wszystkim na grze głosem i twarzą, którą niewyraźnie widzimy na ekranie komputera Dominika. Zarzucić jej można również chwilowe problemy z dykcją. Szalenie przeciętni są Agata Kulesza i Krzysztof Pieczyński w roli rodziców głównego bohatera.
Reasumując, "Sala samobójców" jest filmem potrzebnym nie tylko dla młodego widza, ale również dla polskiego kina, zawładniętego przez przelukrowane i tandetne komedie romantyczne, których od początku roku było tak wiele. Produkcja Jana Komasy posiadała niezwykły dramatyczny potencjał, jednak twórca postanowił pójść na skróty, licząc teraz pieniądze na koncie bankowym. Mimo wszystko "Sala samobójców" jest filmem ważnym i wartym polecenia, choćby jako przestroga przed mroczą stroną Internetu i uzależnieniem od niego, także dla rodziców, by baczniej interesowali się czym zajmują się ich dzieci w sieci.
PS. Jeśli uważacie, że nie jesteście uzależnieni od Internetu, to mam do was pytanie - gdzie czytacie tę recenzje?