Paddingtona pamiętam trochę jak przez
mgłę, Gdzieś tam z mrocznych zakamarków dzieciństwa wypływa
czerwony, podróżniczy kapelusz, płaszczyk zapinany na
kołki, świadomość, że mały niedźwiadek pochodzi z Peru, a imię
swoje zawdzięcza stacji kolejowej. Ot wszystko. Przyznać jednak
muszę, że spotkanie po latach i spędzenie w towarzystwie tego
niezwykłego osobnika 95 minut wypadło całkiem przyjemnie.
Wyprawa do mrocznych zakątków Peru
kończy się sukcesem... znany brytyjski podróżnik nie tylko
dociera do najdzikszych miejsc nieznanego kraju, ale i zaprzyjaźnia
się z pewna parą niedźwiedzi. Okazuje się, że zwierzaki są
bardziej inteligentne, niż mogłoby się wydawać i wiele lat po
spotkaniu z podróżnikiem robią niezwykły użytek z jego
prezentów, ucząc się angielskiego i pławią się w pomarańczowej
marmoladzie. Niestety wszystko, co dobre się kończy. Pewnego dnia
trzęsienie ziemi zaburza ten sielankowy nastrój, a stara
niedźwiedzica wysyła swojego podopiecznego, nie gdzie indziej, ale
do centrum miejskiej dżungli – do samego Londynu. Tam mały miś
próbuje znaleźć dla siebie dom. Jednak nie jest to wcale takie
proste – ludzie są nieufni i nieprzyjaźni, nikt już nie pamięta
zasad wpajanych 50 lat wcześniej prawdziwym angielskim dżentelmenom.
W końcu misia spotyka rodzina Brownów, która nadaje mu imię –
Paddington (od nazwy stacji kolejowej, na której go spotkali) i
czasowo przygarnia pod swój dach. I od tej pory nic nie jest już
takie jak dawniej – ani dla Brownów, ani dla Paddingtona.
Mam poczucie, że „Paddington”
Paula Kinga jest powrotem do kina familijnego dawnych lat. Ciepły,
grzeczny, poukładany – zupełnie jak tytułowy miś. Czasami bywa
dramatycznie, a i samemu „Paddigtonowi” w chwili wyjątkowego
zdenerwowania wymsknie się „stul mordę”, ale granica dobrego
smaku nigdy przekroczona nie zostaje. I nie tylko fabuła prezentuje
się w ciepły sposób, ale i sam świat przedstawiony. Niby nie
animowany, a nie można się pozbyć wrażenia, że wszystko wygląda
jak ze starych przygód Paddingtona, albo Kubusia Puchatka.
Komputerowy lifting i film aktorski naprawdę niczemu nie szkodzą.
Do tego morał płynący z całej opowieści – że to rodzina jest
najważniejsza, sprawiają, że to kino familijne w starym stylu
pełną gębą. Naprawdę trudno się nie uśmiechnąć.
Historia misia z mrocznych zakątków
Peru wypełniona jest po brzegi naukami dla najmłodszych. Choć w
dzisiejszych czasach, gdzie niedźwiedziowi bliżej do
człowieczeństwa, niż zabieganemu, współczesnemu człowiekowi,
dorosłym też to i owo w głowie zostać powinno. Paddington próbuje
nam udowodnić, że inność nie powinna być odrzucana. Wygląd to
nie wszystko – wszak dziki niedźwiedź jest grzeczniejszy od
niejednego Londyńczyka. Siła przyjaźni potrafi zwalczyć niejedną
przeszkodę, choć ukryć się nie da, że czasem rodzi się w
bólach. Do tego jeszcze dodać należy hasło: rodzina górą i
wychodzi nam całkiem okrągły zbiór nauk. Nie myślcie sobie
tylko, że widz ma poczucie, że tego jest za dużo. Wcale nie.
Wszystko podane jest w taki sposób, że ogląda się to niezwykle
przyjemnie, nie mając poczucia, że wciska się nam coś na siłę.
Wspomniałam wyżej, że obraz Kinga to
film aktorski (z komputerowo zliftingowanym misiem) i przyznać
muszę, że obsada została całkiem nieźle skompletowana. Rodzina
Brownów to zbiór różnych osobowości, które zostały świetnie
oddane przez czwórkę, a właściwie piątkę aktorów. Hugh
Bonneville, Sally Hawkins, Madeleine Harris, Samuel Joslin wspierani
przez Julie Walters tworzą uroczą charakterologiczną mieszankę
wybuchową. Pełen przegląd. Dobrze prezentuje się również Nicole
Kidman w roli czarnego charakteru. Może i przypomina Cruellę de
Mon, ale nic to – patrzy się na nią przyjemnie.
Kuleje chyba jedynie dubbing, ale to
może dlatego, że prócz animacji, filmy z podłożonym głosem
wywołują u mnie lekką alergię. Co zabawne nawet sam miś lekko
irytuje, mówiąc spokojnym głosem księdza Mateusza – poważnie
to pierwsze, co urodziło mi się pod czaszką na dźwięk głosu
Artura Żmijewskiego. Czepiać się więc za bardzo nie będę, tym
bardziej że „Paddington” jest obrazem skierowanym do bardzo
młodych widzów, a Ci z dubbingu na pewno się ucieszą.
Płyta DVD została wydana z dołączoną 20-stronnicową
książeczką. Papierowy dodatek do płyty zawiera m.in. fragmenty
wywiadów z twórcami filmu, nawiązania i cytaty, które
umiejscawiają Paddingtona na popkulturowej mapie Wielkiej Brytanii –
podkreśla się, że miś rodem z mrocznych zakątków Peru jest
wręcz dobrem kulturowym Brytyjczyków. Książeczka może nie jest
tak barwna, jak filmowe dodatki, ale z iście dziennikarskim
zacięciem przybliża nam fenomen Paddingtona.
„Paddington” to fantastyczna
rozrywka dla dzieciaków. Dorośli za to chętnie powrócą do bajek
ze swojego dzieciństwa, tym bardziej, że film o misiu prosto z Peru
jest bardzo przyjemny dla oka.
Recenzja powstała dzięki współpracy z Monolith Video - dystrybutorem filmu na DVD.