Do grona upiornych laleczek, chociażby Chucky’ego, całej plejady zabawek z „Władcy lalek” i jej kontynuacji, czy „Dead Silence”, dołączyła niedawno jeszcze jedna. Swój debiut ma już wprawdzie za sobą, pojawiła się w horrorze „Obecność”, jednak dopiero teraz można w pełni „popodziwiać” jej zabójcze zdolności. A tej laleczce na pewno nie brakuje. Po ogromnym sukcesie „Obecności”, twórcy postanowili wykorzystać potencjał drzemiący w Annabelle i uczynili ją gwiazdą filmu, w którym widz dowiaduje się, jak zabawka stała się tym, czym się stała.
Pewnej nocy Mia budzi się ze spokojnego snu. Jest przekonana, że coś się dzieje w domu sąsiadów. Jej mąż, John, by uspokoić żonę, zamierza sprawdzić czy nic się nie stało mieszkańcom posesji obok. Znajduje dwa ciała. Kiedy Mia wzywa policję, sama staje się ofiarą ataku wyznawców kultu diabła. Kobieta, będąca w ciąży, zostaje ranna w brzuch. Na szczęście policja przybywa w samą porę, by uratować małżonków. Podczas starcia z napastnikami, jeden z satanistów, dokładniej rzecz ujmując – jedna, kobieta, zostaje śmiertelnie ranny. W jakiś sposób dusza umarłej dostaje się jednak do lalki należącej do Mii i Johna.
Początek historii jest bardzo prosty – można go porównać do powstania laleczki Chucky. Mamy niegroźną zabawkę (choć, szczerze mówiąc, już sam jej wygląd przed przeniesieniem do niej duszy groźnej osoby przyprawia o gęsią skórkę), która zostaje opętana i pragnie dokończyć dzieło rozpoczęte przez napastniczkę Mii i Johna. Nic nadzwyczajnego. Największą bolączką filmu jest spłycenie warstwy okultystycznej. Twórcy produkcji mogli zagłębić się w temat sekty, lepiej ukazać sposób opętania, wyjaśnić rytuał przejścia duszy do lalki. Tymczasem można powiedzieć, że poszli na łatwiznę. Niby coś tam napomknęli, ale dla fana horrorów nie jest to wystarczające wyjaśnienie wszystkiego, co się dzieje. Również temat przewodni produkcji – zebranie dusz – okazuje się czymś dobrze znanym z wielu innych filmów grozy, niekoniecznie tych z laleczkami w rolach głównych.
Muszę przyznać, że spodziewałam się czegoś więcej. „Obecność” okazała się naprawdę dobrym, trzymającym w napięciu i posiadającym „momenty” filmem, a „Annabelle”, cóż, strasznych scen w tej produkcji pojawia się jak na lekarstwo. Jedynie scena w piwnicy przyprawiła mnie o szybsze bicie serca – klimatyczna, klaustrofobiczna. Do tego można jeszcze dodać ciekawy wizerunek diabła. Ale poza tym… cóż, reszta pozostawia wiele do życzenia.
Najwięcej natomiast drętwa obsada produkcji. Annabelle Wallis była drętwa, nijaka i nie przekonała mnie. Nie potrafiła pokazać strachu, co, wbrew pozorom, nie należy do najłatwiejszych zadań. Snuła się po planie, pokazywała, że widzi przeróżne rzeczy, że wcale nie zwariowała. Ale takie przechodzenie od sceny do sceny nie sprawia, że aktorka staje się wiarygodna. Więcej emocji miała w sobie martwa lalka niż żyjąca aktorka. To powielenie roli Jane Seymour z „Dynastii Tudorów”, tylko w innych czasach.
Parę dobrych scen nie czyni filmu grozy straszną produkcją. Po „Obecności” oczekiwałam naprawdę przerażającego dzieła, a otrzymałam przeciętny filmik o morderczej lalce. I o ile zabawka rzeczywiście była upiorna i przerażająca, zwłaszcza pokazanie jej przemiany, tak poza paroma scenami film został pozbawiony klimatu przesiąkniętego strachem. Nie bałam się, nie czułam dreszczy. Za bardzo skupiono się na pokazaniu przeżyć Mii. Zwłaszcza, że sama aktorka nie wczuła się odpowiednio w swoją rolę.
Miłośnicy „Obecności” mogą się poczuć niemile rozczarowani. Temat powstania lalki potraktowano po macoszemu, skupiono się na mało istotnych elementach, a te warte pokazania pominięto. Wielka szkoda, bo przecież „Obecność” zachwycała.