Film autorstwa André Téchinégo (twórcy słynnych „Dzikich trzcin”), to portret młodego pokolenia, które próbuje się zmierzyć z problemami dojrzewania. Senna, prowincjonalna miejscowość to idealne miejsce, by obserwować bohaterów i ich ambiwalentne emocje.
Damien i Thomas chodzą do tego samego liceum. Poza tym różni ich praktycznie wszystko, od klasy społecznej po kolor skóry. Pierwszy z nich jest synem zamożnej lekarki. Nosi niebieski kolczyk w uchu, w pokoju ma plakat z Dawidem Bowiem i z zapałem recytuje klasyczną poezję francuską. Z kolei Thomas wraz z przybranymi rodzicami mieszka na oddalonym od cywilizacji gospodarstwie. Marzy o karierze weterynarza. Nie potrafi się jednak skupić na nauce, gdyż droga do szkoły zajmuję mu koło 3 godzin, zaś wieczorami, dodatkowo pomaga na fermie. Początkowo chłopcy nie pałają do siebie sympatią. Pyskują, podstawiają sobie nogi i wyśmiewają przy całej klasie. Jednak nienawiść przeradza się we wzajemną fascynację, która ich przeraża, ponieważ do tej pory nie znali podobnych uczuć. Jednoczesna adoracja i niepokój prowadzi bohaterów do skrajnie różnych zachowań. Eksplozje agresji mieszają się tutaj z seksualnym uwielbieniem i namiętnością.
Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że ognisko konfliktu jest wciąż rozpalone, a my dokładnie nie wiemy z jakiego powodu. To tak jakby Téchiné chciał nam sprzedać kilka historii na raz, nie decydując się na konkret. Jak gdyby problemów było mało, reżyser dodaje wątek zagrożonej ciąży matki Thomasa oraz wciąż nieobecnego w domu ojca Damiena, wojskowego pilota. Nie trudno odnieść wrażenie, że twórca posługuje się doskonale nam znanymi kliszami, zwłaszcza w relacji głównych bohaterów. Szczególnie, że chłopcy wyjęci są z dwóch, zupełnie różniących się światów. W scenie, gdy dyrektor wzywa ich do siebie na dywanik, za kolejną bójkę, z góry zakłada, że to ciemnoskóry chłopak, pochodzący z innej kultury i ze słabymi ocenami, jest agresorem.
Niekiedy wydaje się, że oglądamy francuskie kino obyczajowe. Reżyser z powodzeniem oddaje klimat domowego ogniska, kameralność prowincjonalnego miasteczka, czy szkolną codzienność. Na wyróżnienie zasługuje praca młodych aktorów (duet Kacey Mottet Klein - Corentin Fila), którzy tworzą wspólnie wiarygodną relację, pełną dramatyczności i onieśmielenia.
Obraz brał udział w konkursie głównym na festiwalu w Berlinie. Trudno nie zauważyć podobieństwa „Mając 17 lat” z innym francuskim dziełem autorstwa Abdellatifa Kechiche'a, „Życiem Adeli”, czy też „Eastern Boys” w reżyserii Robina Campillo. Z polskich produkcji na pewno przywodzi na myśl „Płynące Wieżowce” Tomasza Wasilewskiego. W każdym z tych filmów rozpatrywany jest problem odkrywania własnej tożsamości oraz rodzącej się nowej seksualności. Ta tendencyjność sprawia, że chcemy oglądać takie filmy, i że są one potrzebne. I choć dzieło Téchinégo nie broni się jako całość, to wciąż potrafi wzbudzić w widzach zrozumienie i uśmiech.