Adama Sandlera i jego możliwości znamy wszyscy. Wszak ciężko nie kojarzyć jednego z najpopularniejszych komików naszych czasów. Dzięki udziałom w produkcjach typu „Mr. Deeds - Milioner z przypadku”, „50 pierwszych randek” czy „Państwo młodzi: Chuck i Larry”, ten aktor, reżyser i producent wyrobił sobie na pewno własny, niepowtarzalny styl. Innymi słowy, idąc na produkcje sygnowane jego nazwiskiem, możemy być spokojni, że czeka nas seans łatwy, na ogół przyjemny, nigdy nie wymagający uruchomienia choćby jednej szarej komórki. I tym razem Sandler nie zawiódł swoich fanów. Na „Nie zadzieraj z fryzjerem” jest zatem jak zwykle. Przygotujcie się więc na dużą porcję głupkowatego humoru i kilka scen, które dosłownie „powalą” Was na łopatki.
Historia na pierwszy rzut oka wydaje się nieźle pokręcona. Główny bohater, Zohan, to as wywiadu izraelskiego. Od lat z sukcesami walczy on z palestyńskimi terrorystami. Posiada nadludzkie umiejętności (skacze niczym kangur, pływa szybciej niż delfin, łapie pociski w locie itp.), dzięki którym w swoim kraju jest postacią wręcz kultową. Mimo ogromnej sławy i życia godnego gwiazdy nasz bohater ma jedno, bardzo ludzkie, marzenie. Pragnie zostać fryzjerem i najlepszym stylistą fryzur w Ameryce. Jednak aby zrealizować swoje pragnienia, musi najpierw upozorować własną śmierć i potajemnie udać się do USA, aby tam zacząć nowe, szczęśliwsze życie…
Dodatkowym smaczkiem filmu jest z całą pewnością fakt, że niektóre wątki historii inspirowane są prawdziwymi motywami z życia osobistego fryzjera Sandlera: Yuki Sharoniego. Yuki, podobnie jak Zohan od zawsze chciał być stylistą fryzur, jednak jego rodzina nie akceptowała tego wyboru. Obydwaj panowie służyli także w wojsku, i co najważniejsze: zarówno Yuki, jak i jego filmowe alter-ego odnieśli w życiu sukces. Warto podkreślić, że fryzjer Sandlera był także jednym z głównych konsultantów produkcji.
„Nie zadzieraj z fryzjerem” jest momentami naprawdę śmieszy (najciekawsze są sceny w których bierze udział trzech planujących porwanie Palestyńczyków, rewelacyjnie „bawi” się rolą także John Torturro). Sam Sandler dwoi się i troi na ekranie: skacze, biega, walczy, robi głupawe miny i mówi z łamanym izraelskim akcentem. Momentami popada wręcz w narcystyczne samouwielbienie z lubością eksponując swoje napompowane na siłowni ciało. Praktycznie od początku do końca projekcji, nie schodzi on z naszych oczu, co po ponad 100 minutach filmu staje się już dla przeciętnego widza nieco nużące. W końcu ile razy w ciągu niespełna 2 godzin może śmieszyć ocieranie się kroczem o starsze kobiety – klientki salonu fryzjerskiego, czy spełnianie ich erotycznych fantazji na zapleczu. Niestety, naprawdę dobrych gagów jest w „Nie zadzieraj z fryzjerem” jak na lekarstwo, dominują raczej „rozporkowe”, średno śmieszne (a momentami wręcz żenujące) żarciki.
Twórcy filmu chcieli chyba pójść nieco dalej i zarysować także bardzo skomplikowany problem relacji między Żydami a Palestyńczykami. Jednak mimo kilku ciekawych społecznie obserwacji i tak finał obrazu sprowadza się do banalnej pointy, mówiącej że wszyscy jesteśmy sobie równi i w obliczu zagrożenia powinniśmy się jednoczyć. To wiemy, podobnie jak w większości mamy świadomość wyglądu codzienności na Bliskim Wschodzie… Brawo jednak dla twórców za podjęcie niełatwego tematu.
Sam film nie do końca mnie przekonał, gdyż dobre tempo „siada” już po około 30 minutach seansu. Potem zostają nam jedynie indywidualne popisy Sandlera, które niestety w większości są zbyt mało zabawne. Mimo wszystko jednak, polecam zadrzeć z fryzjerem. Może nie powali on Was humorem na kolana, ale na pewno kilka razy wywoła szczery, spontaniczny uśmiech na waszych twarzach. A o to wszak w komediach chodzi.