Ostatnimi czasy w świecie kina panuje moda na filmy o tematyce postapokaliptycznej. Wystarczy tylko przypomnieć sobie takie tytuły jak „Zombieland”, „Księga ocalenia” czy mający w najbliższym czasie premierę „Legion”. A jako że sam jestem wielkim fanem tego typu produkcji, taka tendencja niezmiernie mnie cieszy. Dlatego też bardzo zawiodłem się, kiedy usłyszałem o odwołaniu planowanej na 19 lutego premiery „Drogi” Johna Hillcoata. Spośród wszystkich wymienionych powyżej produkcji, to właśnie ta ostatnia budziła moją największą ciekawość i miała wszelkie predyspozycje, aby powalić rywali na kolana.
Mimo iż polska premiera filmu wciąż pozostaje nieustalona, udało mi się go już obejrzeć, a zatem moje męki oczekiwania na niego w końcu się skończyły. Z tymi mękami trochę przesadzam, ale „Droga” to jeden z tych obrazów, które intrygują od pierwszej uzyskanej o nich informacji. A oparta na bestsellerowej powieści Cormaca McCarthy’ego produkcja, po prostu stanowiła dla mnie punkt obowiązkowy.
Obraz Hillcoata opowiada historię ojca i syna, podróżujących przez wyniszczony i umierający świat. Skupia się na ich walce o przetrwanie, dotykając przy tym granic człowieczeństwa. W ciągłym ruchu, wygłodzeni, bez bezpiecznego schronienia, próbują przeżyć. Ojciec, świadomy swojej choroby i bliskiej śmierci, stara się przygotować syna na czekające go niebezpieczeństwa, kiedy ten zostanie całkiem sam. A trzeba przyznać, że świat, w którym jest im dane żyć, wcale nie jest do tego najlepszym miejscem. Pośród ruin i zgliszczy czają się grupy rabusiów i kanibali. Brakuje również wody i jedzenia. Ojciec wydaje się powoli w tym wszystkim zatracać, nie zważając na fundamentalne wartości, a myśląc jedynie o chronieniu siebie i syna.
Niewiele więcej można powiedzieć o fabule filmu, nie zdradzając przy tym zbyt wielu szczegółów, dlatego poprzestanę na tym krótkim streszczeniu. Dodam może jeszcze, że „Droga” to tytuł w pełni oddający to, co dzieje się na kinowym ekranie. Nie ma tu wartkiej akcji czy nadmuchanych efektów specjalnych (choć trzeba przyznać, że zdjęcia postapokaliptycznego świata robią ogromne wrażenie), a wszystko skupia się przede wszystkim na relacjach ojca z synem i ich przeżyciach związanych z wędrówką. Wspomniałem wcześniej, że obraz dotyka granic człowieczeństwa, które tak naprawdę są tu chyba najważniejsze. W trakcie seansu nieustannie podąża za nami niepokojąca myśl, że w głównym bohaterze coś pęknie, nie wytrzyma i w końcu je przekroczy.
Myślę, że właśnie w tym miejscu warto wspomnieć o roli Viggo Mortensena, wcielającego się w postać ojca, gdyż wypadł w niej naprawdę rewelacyjnie. Patrząc na niego, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że on naprawdę gdzieś w głębi siebie walczy ze wszystkimi rozterkami i bardzo je przeżywa. Bardzo dobre epizody zagrali również Charlize Theron, Robert Duvall i Guy Pearce. Problem stanowi dla mnie jedynie Kodi Smit-McPhee, którego dziewczęcy płacz wyjątkowo mnie irytował. Niemniej w roli syna wypadł przekonująco.
Całość utrzymana jest w niezwykle ponurym i szarym klimacie, co tylko podkreśla stworzona przez Nicka Cave’a nastrojowa muzyka. A tak przygnębiająca wizja świata potęguje w odbiorcy ukazane w filmie ludzkie cierpienie i niemoc człowieka w obliczu zagłady. A także jego psychiczne wyniszczenie.
Kończąc, chciałbym zacytować znanego polskiego pisarza Jacka Dukaja, którego słowa pięknie oddają, czym tak naprawdę jest ten film (i mimo że są to słowa wypowiedziane odnośnie książki McCarthy’ego, tak samo dobrze pasują do jej kinowej adaptacji): „Droga” to czarna jak węgiel elegia o tym kolorowym raju, w którym żyjemy, nie zdając sobie sprawy z naszego szczęścia.