„Zabójcze ciało” już na długo przed swoją premierą było nie lada zagadką. Z jednej strony postać scenarzystki Diablo Cody, która dwa lata temu zaskoczyła filmowy świat Oscarem za swój debiutancki tekst do „Juno”, dawała nadzieję na kolejną przewrotną i zabawną opowieść z ciętym dowcipem i świetnymi dialogami. Z drugiej okazało się, że jedna z głównych ról przypadła Megan Fox, aktorce znanej raczej ze swojej urody niż talentu aktorskiego, a film opowiadać będzie o licealistce pożerającej swoich kolegów. Fakt ten u jednych zapalił światełko ostrzegawcze, u innych, do których również się zaliczam, tylko rozbudził i tak wysokie oczekiwania i dodatkowo zaintrygował. Sądząc po skrajnie różnych reecenzjach, jakie film zebrał w Polsce i za granicą, śmiem przypuszczać, że to właśnie nastawienie do „Zabójczego ciała” przed seansem, ma kluczowy wpływ na jego odbiór.
Filmowa historia kręci się wokół dwóch przyjaciółek, które różni niemal wszystko. Spokojna Needy i seksowna, wulgarna Jennifer znają się jednak od dzieciństwa, a co za tym idzie, ich przyjaźń jest na tyle silna, że różnica charakterów nie jest w stanie jej zagrozić. Nawet przyjaźń ma jednak swoje granice – kiedy Jennifer, wskutek satanistycznych praktyk pewnego zespołu rockowego, zostaje opętana przez demona i zaczyna zabijać kolegów ze szkolnej ławy, Needy musi wybierać pomiędzy przyjaźnią a miłością – jej chłopak stanowi bowiem smakowity kąsek dla żądnej krwi licealistki.
Scenariusz Cody nie powala, choć myli się kto przypuszcza, że to tylko głupia bajka o gorącej lasce zjadającej swoich kolegów. Zdobywczyni Oscara wplotła w tę prostą historyjkę całkiem sporo ironii i krytycznego spojrzenia na Amerykanów, zarówno tych młodszych, jak i nieco starszych. Drwi z ich przyzwyczajeń, sposobu postrzegania świata przez młodzież i masowej świadomości. Pokazuje, choć w dość skrajny i przerysowany sposób, co są w stanie zrobić ludzie dla pieniędzy i popularności. Oczywiście żeby dostrzec zalety scenariusza trzeba już na początku zaakceptować konwencję filmu, który, choć naładowany ironicznymi i zabawnymi tekstami, dość twardo trzyma się ram młodzieżowego horroru. Z jednej strony wprowadza to do niego nieco intelektualnej mielizny, ale z drugiej zapewnia atrakcyjną formę. Bo jak przystało na obraz, który skierowany jest raczej do ludzi młodych, „Zabójcze ciało” prezentuje się okazale i dla oka, i dla ucha. Brawa należą się zarówno reżyserce, jak i operatorowi kamery oraz montażyście - dobre zdjęcia zostały świetnie skrojone, zmontowane i znakomicie współgrają z przebojową ścieżką muzyczną. Czas przy filmie leci szybko i bezboleśnie, na co więc narzekać?
Może na Megan Fox? Młoda aktorka na początku wakacji żaliła się prasie, że Michael Bay w kontynuacji „Transformers” wykorzystał jej talent aktorski w zaledwie kilku procentach. Ciekawe, czy za jakiś czas oberwie się także Kusamie, bo jej rola w „Zabójczym ciele” ogranicza się mniej więcej do tego samego - ładnego prezentowania się na ekranie. Rzeczonego talentu za bardzo przy tym nie widać, ale do roli opętanej przez demona szkolnej seksbomby pasuje jak ulał. Fox zajęła więc zaszczytne miejsce na plakatach, a gra przypadła w udziale Amandzie Seyfried, jej filmowej przyjaciółce. Aktorce, która większą popularność zdobyła stosunkowo niedawno, dzięki musicalowi "Mamma Mia!", granie wychodzi całkiem nieźle, podobnie jak i rola narratora całej opowieści.
Jak do tej pory film furory w kinach nie zrobił i ledwie zwrócił koszty własnej produkcji. Rzecz to raczej zadziwiająca, bo „Zabójcze ciało” miało wszystkie elementy potrzebne do stworzenia kasowego hitu - utalentowaną scenarzystkę z Oscarem na koncie, seksowną gwiazdę z pierwszych stron tabloidów i fabułę wpisującą się w popularny wśród młodzieży gatunek filmowy. Czy to za silna konkurencja w premierowy weekend w rodzimych kinach, czy to za słaba kampania marketingowa, czy też może raczej solidarność amerykańskich widzów z Michaelem Bayem, którego Megan Fox krytykowała? A może zwykły przypadek, który sprawił, że to właśnie „Zabójcze ciało” zostało przez większość widzów bez wyraźnej przyczyny zignorowane? Ciężko powiedzieć. W każdym bądź razie żal mi trochę twórców filmu, bo choć jest on ubrany w szaty przygłupiego horroru, to w rzeczywistości całkiem niezłe kino, o niebo lepsze od tych wszystkich nakręconych ze śmiertelną powagą „Udręczonych”, „Wezwanych” i im podobnych.