Filmów pełnych bezsensownej, niewytłumaczalnej przemocy powstało wiele. Pomimo, że każdego dnia na świecie dochodzi do brutalnych zbrodni, ludzie wciąż chcą oglądać wszelkiego rodzaju makabryczne produkcje. Trudno wytłumaczyć skąd bierze się w nas ta potrzeba (pragnienie?) obserwacji cierpienia innych, tym bardziej, że po niektórych takich filmach czujemy się po prostu źle („Funny Games”). Jednak gdy nadarza się kolejna okazja („Eden Lake”), robimy to ponownie. I po seansie znowu jesteśmy wstrząśnięci…
Jenny (Kelly Reilly) i Steve (Michael Fassbender) wyjeżdżają na weekend za miasto, by w sielskim otoczeniu przyrody spędzić czas tylko we dwoje. Niestety, idylla kończy się wraz z pojawieniem się w pobliżu grupki rozwydrzonych nastolatków. Krótka sprzeczka między Stevem a dzieciakami powoduje tragiczne w skutkach konsekwencje…
Fabuła „Eden Lake” nie jest wyszukana, jednak wcale taka być nie musi, jeśli pojmie się zamierzenia reżysera (i zarazem scenarzysty), Jamesa Watkinsa. Choć twórca przyznał, że chciał nakręcić po prostu mocny thriller, to jednak świadomie nawiązał do „modnej” w ostatnich latach na Wyspach Brytyjskich kultury noża. Dlatego też tak łatwo jest widzowi oglądaną historię uznać za wielce prawdopodobną.
Realizacja filmu stoi na bardzo wysokim poziomie. Przekonująco wypadło aktorstwo, zarówno zakochanej pary (od momentu spotkania oprawców), jak i zdegenerowanej młodzieży (od pierwszego ujęcia). Poskutkowało to tym, że widz niezwykle mocno kibicuje Jenny i Steve’owi, zaś do małoletnich zbrodniarzy żywi jak najgorsze uczucia, chce, by jak najszybciej zniknęli z ekranu. Zaprawdę niełatwo jest uzyskać taki efekt.
Na aktorstwie plusy „Eden Lake” się nie kończą, bowiem zaliczyć do nich należy także dobre zdjęcia (Christopher Ross), które sprawnie oddają uczucie wyobcowania, a zarazem osaczenia bohaterów (znakomite ujęcia z lotu ptaka). Ponadto klimat idealnie podkreśla smutna muzyka (David Julyan), przez co pesymistyczna wymowa filmu Watkinsa zostaje jeszcze bardziej uwypuklona.
„Eden Lake” jest z pewnością propozycją dla widzów o mocnych nerwach. Ten obraz aż kipi brutalnością, która powala odbiorcę na ziemię i wgniata go w nią z ogromną siłą. Co ważne jednak, owa brutalność nie tyczy się wyłącznie scen drastycznych i krwawych (choć też mają miejsce), ale przede wszystkim niebywale agresywnego zachowania małoletnich oprawców, prezentowanego na każdym kroku (rasizm, maltretowanie zwierzęcia). Reżyser sugestywnie wpływa na widza, a ten w trakcie seansu zadaje sobie pytania: jak to możliwe, że dziecięcy świat stoczył się do poziomu tak prymitywnych zachowań oraz kto jest za to odpowiedzialny? Zakończenie filmu nie pozostawia co do tego żadnych niejasności…
We wstępie wspomniałem o austriackim „Funny Games”. Nie mam wątpliwości, że obraz Jamesa Watkinsa będzie przyrównywany do dzieła Michaela Haneke, jak i kilku innych produkcji („Ils”, „Nieznajomi”). Co ciekawe, każdy z wyżej wymienionych tytułów powstał w innym kraju, co dobitnie świadczy o tym, że zjawisko bestialskiej przemocy wśród młodzieży jest problemem globalnym. Z drugiej jednak strony być może jest to po prostu na tyle chwytliwy temat, by przyciągnąć do kin tłumy widzów… Prawda zapewne leży pośrodku.
Wiele dobrego słyszałem o „Eden Lake” i nie zawiodłem się. Choć nie jest to obraz pozbawiony wad, ponieważ w moim odczuciu zawiera kilka przejaskrawionych scen (m.in. zakończenie), to przede wszystkim jest filmem mocno oddziałującym na widza i wyzwalającym w nim silne emocje, które pozostają na długo po seansie. Mimo wszystko chciałbym, żeby tego typu produkcji powstawało jak najmniej, aby życie nie dawało powodów do ich kręcenia. Obawiam się jednak, że jest to marzenie ściętej głowy…