„Najstraszniejsze jest to, czego nie widzisz” – takim hasłem reklamowany jest najnowszy film Guillema Moralesa pt. „Oczy Julii”. Ta stara maksyma głosi, że najbardziej przerażające są te horrory, które nie ukazują wszystkiego dosłownie, przez co sugestywnie oddziałują na wyobraźnię widza. W obrazie Moralesa to jednak nie odbiorca ma problemy z widzeniem, tylko główna bohaterka, która dotknięta jest wadą wzroku. Pomysł ciekawy, lecz jak to często bywa, z wykonaniem poszło znacznie gorzej.
Siostra Julii, niewidoma Sara, zostaje znaleziona martwa w piwnicy swojego domu. Choć wszelkie oznaki wskazują na samobójstwo, Julia nie chce wierzyć w taki rozwój wypadków. Prowadząc własne śledztwo odkrywa, że Sara spotykała się z pewnym mężczyzną, którego nikt nie jest w stanie zidentyfikować. Wkrótce Julia orientuje się, że ktoś śledzi każdy jej krok. Na rozwiązanie zagadki kobieta ma coraz mniej czasu, bowiem następują u niej nawroty choroby powodującej utratę wzroku.
Jednym z producentów „Oczu Julii” jest Guillermo del Toro, co dystrybutor skrzętnie wykorzystał do promocji filmu. Wpływu Meksykanina jednak tu za bardzo nie widać (sytuacja podobna do „Hostelu” i Quentina Tarantino), toteż przystępując do oglądania „Oczu Julii” nie należy się spodziewać klimatu charakterystycznego dla wcześniejszych dzieł del Toro.
Guillem Morales stara się przez niemal cały film trzymać widza w niepewności co do tego, kim jest prześladowca głównej bohaterki. Duch czy zwyczajny człowiek? Nieznajomy czy ktoś z jej bliskiego otoczenia? Takie pytania nasuwają się w trakcie seansu, bowiem reżyser do pewnego momentu sukcesywnie myli tropy. Choć jest w tej opowieści dużo naiwności, a miejscami nawet głupoty, wątek śledztwa prowadzonego przez Julię ogląda się całkiem znośnie, zwłaszcza dzięki wspomnianej aurze tajemniczości roztoczonej wokół postaci czarnego charakteru. Jednakże wraz ze ślepnięciem bohaterki obniżać zaczyna się poziom produkcji. Wiadomo, że Julii pozostaje coraz mniej czasu, lecz tej świadomości nie towarzyszy jakieś specjalne napięcie czy też uczucie, że lada moment kobieta znajdzie się w sytuacji bez wyjścia. Z kolei gdy dochodzi już do bezpośredniej konfrontacji z prześladowcą, następuje standardowa zabawa w kotka i myszkę. To banalne rozwiązanie jest na szczęście częściowo rekompensowane dzięki rewelacyjnym zdjęciom obrazującym finałowe rozstrzygnięcie.
Choć „Oczy Julii” to z założenia film grozy, nie powoduje on ciarek na plecach odbiorcy. Nie bardzo jest się tu bowiem czego bać, strasznych fragmentów jest jak na lekarstwo. Warto przy tym zaznaczyć, że opozycyjnie do panujących obecnie trendów, ten niedobór nie zostaje zrekompensowany przesadną brutalnością, gdyż obraz jest niemal zupełnie pozbawiony krwawych scen. Zapewne zamiarem twórców było przerażenie widza w bardziej klasyczny sposób, co moim zdaniem mogło się udać jedynie w przypadku osób o słabych nerwach, o czym najlepiej świadczyły krzyki (!) zgromadzonych na sali przedstawicielek płci pięknej. Z kolei ci, którzy na produkcjach z gatunków thriller/horror zjedli zęby, zobaczyli raczej maślane „Oczy Julii”.
Film Guillema Moralesa nie przejdzie zapewne do kanonu kina grozy. Potencjał, jaki drzemał w pomyśle na tę opowieść, nie został należycie wykorzystany, przez co całość stanowi bardzo przeciętny mix horroru, dramatu i thrillera. Odnoszę wrażenie, że gdyby twórcy zdecydowali się tylko na jeden gatunek, wówczas „Oczy Julii” byłyby produkcją znacznie bardziej udaną. A tak powstał film, o którym nie warto pamiętać.