Najnowszy film Destina Daniela Crettona, amerykański
courtroom drama z 2019 roku, podejmuje tematykę nadal, a właściwie niestety
zawsze, aktualną. Chodzi o dyskryminację ludzi ze względu na kolor skóry. Jego polska
premiera ze względu na pandemię koronawirusa ma miejsce w bliskim czasie po wydarzeniach w Stanach Zjednoczonych, kiedy to z rąk policjanta
zginął George Floyd, a fale protestów pod hasłem Black Lives Matter rozlały się
po Ameryce i świecie.
"Tylko sprawiedliwość" to przejmujący i
skłaniający do refleksji dramat oparty na faktach. Opowiada o początkach
działalności młodego prawnika Bryana Stevensona i jego walki o sprawiedliwość,
która przeszła do historii. W filmie jest właściwie dwóch głównych bohaterów,
którzy żyją po dwóch stronach krat. Film zaczyna się w roku 1987, od momentu
kiedy policja zatrzymuje jadącego po pracy z lasu drwala. To Johny D, ten
pierwszy, który trafi do celi śmierci, jeszcze nawet przed procesem. Drugi to
Bryan Stevenson z Delaware, świeżo upieczony absolwent Harvardu, adwokat.
Łączy ich kolor skóry.
Bryan jeszcze jako student zaangażował się w pomoc skazanym
na śmierć więźniom. Jako absolwent Harvardu mógł przebierać w dobrze płatnych ofertach
pracy. Jednak ma inny cel. Zdobywa pewne federalne fundusze na to, by
reprezentować niesłusznie skazanych lub tych, których nie stać na rzetelnego
obrońcę. Opuszcza rodzinne strony i udaje się na południe, do Alabamy. Tam
oczekuje na niego działaczka społeczna, która również poświęca się sprawie -
Eva Ansley. W więzieniu w Alabamie jest wielu czarnoskórych oczekujących na
wyrok śmierci. Jednym z pierwszych, więźniów, którego sprawa była jedną z najbardziej
medialnych spraw Stevensona jest Walter McMillian (wspomniany Johny D). W 1987 roku
został on skazany początkowo na dożywocie, później na śmierć za morderstwo białej
osiemnastolatki. Oskarżenie nie miało praktycznie żadnych dowodów winy, nie
uwzględniło istniejących dowodów jego niewinności, a całość oparta była na
zeznaniu jednej osoby, w dodatku wielokrotnego przestępcy. Bryan angażuje się
mocno w obronę, przez co wplątuje się w sieć prawnych i politycznych intryg.
Styka się z jawnym, nieskrywanym rasizmem, co więcej dane mu jest odczuć go na
własnej skórze. Sam swoją niezłomną postawą udowadnia, że człowieczeństwo nie
ma barw, a współczucie i determinacja wiodą ku zwycięstwu.
Akcja filmu toczy się w Monroeville, spokojnej miejscowości,
w której Harper Lee napisała słynną powieść "Zabić drozda". W „Tylko
sprawiedliwość” jest sporo takich odniesień do dzieł związanych z walką
ludności afroamerykańskiej o równouprawnienie. Słychać je również w ścieżce dźwiękowej,
która początkowo brzmi spokojnie, jak jakieś tło do filmu obyczajowego z lat
80. Z czasem jednak zmienia charakter. Pojawiają się utwory o charakterze
religijnym, w stylu muzyki gospel, w tym sporo pieśni tradycyjnych jak m.in.
„The Old Rugged Cross” w wykonaniu Elli
Fitzgerald.
Klimat filmu kojarzy się z latami osiemdziesiątymi, realia
historyczne zostały bardzo dobrze odtworzone. Akcja toczy się niespiesznie. Kolorystyka
zdjęć jest dość jasna, jak na mroczną tematykę. Jest kontrast, który dominuje:
kolor kości słoniowej i hebanu. Obrazy nie są szczególnie duszne, czy upiorne,
mimo wszystko jest w nich dość jasno. Duże zbliżenia twarzy bohaterów
kontrastują z sielskimi pejzażami pól i amerykańskich osiedli. Te pierwsze
pozwalają dokładnie przestudiować rysy twarzy i odczytać emocje, wśród nich rozgoryczenie,
wściekłość, przerażenie, rezygnację. Mimo, że nie pokazana dosłownie,
wyczuwalna jest wielka brutalność tego świata. Twórcy nie pokazują np. samej
egzekucji na krześle elektrycznym, jedynie jej ślad na twarzy głównego
bohatera. Ta jest niezwykle sugestywna.
W filmie mamy do czynienia ze świetną grą aktorską głównego
duetu. Warto film obejrzeć na wielkim ekranie, żeby zobaczyć ją w pełni. Wysoki
poziom emocji jest gwarantowany i warto zaopatrzyć się w chusteczki, bo sama
maseczka nie pomoże ich ogarnąć.
Na zakończenie widz dostaje autentyczne zdjęcia prawdziwych
postaci, będących pierwowzorami filmowych i informacje o tym, jak potoczyły się
ich losy. Dowiadujemy się, że Inicjatywa Równa Sprawiedliwość nadal istnieje i
działa. Film jest mocno osadzony w realiach.
Jedynym mankamentem, który jest szczególnie widoczny również
pod koniec filmu jest za duża dawka patosu. Chodzi przede wszystkim o scenę końcowej
mowy Bryana w Senacie USA na temat kary śmierci, choć i wcześniej zdarzają się
takie wstawki. Twórcy za dużo chcą powiedzieć widzowi, który zdążył już to
wszystko sobie dopowiedzieć.
Niemniej jednak, to film, który ma głębię i niesie ważne
przesłanie. Oryginalny tytuł mówi o nim nieco więcej, niż polski. Zawiera w
sobie: miłosierdzie, łaskę, współczucie, człowieczeństwo.