Osobiście uważam, że Brad Pitt to dobry aktor. Wprawdzie zbytnio za nim nie przepadam, a filmy, w których gra staram się omijać szerokim łukiem, jednak zdaję sobie sprawę z tego, że nie dzieje się tak dlatego, iż ta hollywoodzka gwiazda nie potrafi grać. Czasami zdarza mi się obejrzeć produkcję, w której pojawia się Pitt. Ostatnio był to film „Zabić, jak to łatwo powiedzieć”.
Frankie i Russell napadają na nielegalne kasyno. Myślą, że nikt nie będzie ich ścigał, jednak bardzo szybko okazuje się, że byli w błędzie. Ich śladem podąża Jackie Cogan – płatny zabójca, który zrobi wszystko, by dorwać „zwierzynę”.
Muszę przyznać, że film mnie rozczarował. Nie spodziewałam się czegoś ambitnego czy też powalającego na kolana, ale nie myślałam, że produkcja będzie aż tak… słaba. Jedynym plusem filmu jest gra aktorska - przekonująca i na wysokim poziomie. Jeżeli chodzi o ten aspekt filmu, wszystko było dopracowane i godne pochwały.
Na tym jednak koniec moich zachwytów. Wprawdzie pojawiło się kilka śmiesznych scenek, jednak nawet one nie uratowały tego tonącego okrętu. A szkoda, bo potencjał był. Jednak parę śmiesznych tekstów nie wystarczy, by stwierdzić, że film może się podobać. Przynajmniej nie w tym przypadku.
Największą wadą produkcji jest to, że została za bardzo przegadana. Minimalna ilość akcji, maksymalna głębokich (przynajmniej tak miało być, ale nawet to nie wyszło) przemyśleń i zwierzeń. Jednym słowem – nudno. Dawno tak bardzo się nie wynudziłam na filmie. Gdyby dodać więcej akcji – pościgów, strzelania – albo lepiej poprowadzić wątki psychologiczne postaci… Wtedy byłoby o wiele ciekawiej.
Jedynie scena, w której pokazany jest lot kul w slow motion. To zdecydowanie za mało, jak na moje filmowe wymagania. Zwłaszcza względem kryminału. Żałuję, że udałam się na ten film do kina. Te dwie godziny mogłam spędzić w lepszy i przyjemniejszy sposób. Cóż, w przyszłości postaram się nie popełnić drugi raz tego samego błędu.