Santeria, hoodoo czy voodoo bardzo często pojawiają się w horrorach, bowiem pokazywanie czarnej strony wierzeń ludowych wywołuje w widzach niepokój. Wystarczy wspomnieć takie filmy jak „Diabelskie nasienie”, „Annabelle”, „The Haunting In Connecticut: Ghost Of Georgia” czy jeden z sezonów „American Horror Story”. Tajne rytuały, wszechobecna posoka, tajemnica, czające się w kącie zło – takie filmy wypełnia gęsta mroczna atmosfera. Jeżeli jeszcze dołączy się do tego ciekawą historię, wyjdzie małe dzieło sztuki wśród horrorów. Niestety tego ostatniego, czyli ciekawej historii, zabrakło Robertowi Benowi Garantowi oraz Kevinowi Greutertowi. Ich dzieło, „Klątwa Jessabelle”, okazało się wtórną produkcją z duchami i zemstą w tle.
Jessie ulega wypadkowi, w którym ginie jej chłopak, a ona sama nie dość, że traci dziecko, to jeszcze nie jest w stanie chodzić. Jedyna bliska osoba bohaterki, ojciec, zabiera dziewczynę do swojego domu, by tam pomóc jej dojść do siebie. Niestety, kiedy protagonistka tylko przekracza próg budynku, zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Jessie znajduje starą kasetę, którą nagrała jej zmarła matka. Rodzicielka, wiedząc, że umiera, pragnęła zostawić po sobie jakiś ślad, dlatego nagrała wiadomość dla swojej córki, w której wróży dziecku przyszłość z kart. Okazuje się, że widzi w niej śmierć. Jessie postanawia dowiedzieć się, o co chodziło w przepowiedni.
Mokradła, domek oddalony od cywilizacji, dziewczyna zdana na łaskę ojca-pijaka i tajemnica z przeszłości. Trzeba przyznać, że film posiada klimat, czasami można poczuć gęsią skórkę. Co z tego, jeżeli nawet najlepszą atmosferę psuje historia – do bólu przewidywalna i mocno pokręcona. Do tego widz odnosi wrażenie, że podobny motyw już gdzieś był. I nie chodzi o wspomniane na początku akapitu elementy, ale o całość, a zwłaszcza zakończenie. Nie trzeba daleko szukać, by odkryć, do jakiej produkcji nawiązuje „Klątwa Jessabelle”.
Jeżeli widzieliście „Klucz do koszmaru” domyślicie się wszystkiego. Łącznie z zakończeniem. Jeżeli jednak nie zaznajomiliście się z filmem Iaina Softleya, wtedy „Klątwa Jessabelle” okaże się dla Wam mniej przewidywalna. Niestety, ja należę do grona osób, które znają „Klucz do koszmaru”, więc wszelkie niuanse nie były dla mnie niczym nowatorskim.
Całą otoczkę związaną z voodoo potraktowano po macoszemu. Można było się mocniej wgryźć w ten motyw, lepiej go wyeksponować, wykorzystać. A tak mamy kilka zagadek, szkielecik i ołtarzyki. Plus bagna, ale one niekoniecznie są wyznacznikiem użycia voodoo. Do tego należy dodać historię, która jest grubymi nićmi szyta. Tajemnica tajemnicą, ale zachowanie bohaterki dziwi i zastanawia.
Skoro już o protagonistce mowa, Sarah Snook poradziła sobie z odegraniem zagubionej, żądnej wiedzy dziewczyny. Trochę naiwnej, lekkomyślnej, jednak można to tłumaczyć przeżytym dramatem. Reszta aktorów, cóż, pojawia się kilka innych postaci, ale żadna z nich nie wyszła przekonująco. Pojawiają się i znikają, nic nie wnosząc, oczywiście aktorsko, do filmu.
„Klątwa Jessabelle” to średni horror. Zapewne bardziej przypadnie do gustu osobom, które nie oglądały wcześniej „Klucza do koszmaru”. Czuć grozę, jednak wybory bohaterki wprowadzają rysę do dobrze skrojonego klimatycznie strasznego filmu.