„Najgorszy koszmar” to nazwa jednej z sal w tytułowym „Parku
grozy”, gdzie rozgrywa się akcja horroru montażysty Gregory’ego Plotkina, który
wyreżyserował „Paranormal Activity: Inny wymiar”. Plotkin powinien pozostać
przy pierwszym zawodzie, zwłaszcza, że jego montaż do „Uciekaj!” Jordana Peele
był naprawdę dobrze wykonaną pracą. W przypadku „Parku grozy” wydaje się, że
autorzy realizacji postanowili skupić się na tytułowym miejscu zamiast objąć
należytą uwagą całą produkcję.
Miasteczka grozy cieszą się popularnością nie tylko w
Stanach Zjednoczonych, jednak kultura amerykańska przoduje hołdowaniu Halloween
i z obchodami tego święta związana jest fabuła horroru
Grupa młodych ludzi wybiera się na spędzenie wyjątkowego
wieczoru do miejsca, gdzie panuje przepych turpistycznych elementów: czaszki,
ucharakteryzowani pracownicy, liczne sale przedstawiające rozczłonkowane
manekiny, efekty dźwiękowe i wizualne – kulminacją ma być specjalna część
parku, „Deadlands”, gdzie przebrana ekipa parku może chwytać wizytatorów. Trzy
kolejne sale prowadzą do przejścia przez piekielny labirynt.
Najmniej chętną do zwiedzania takich miejsc jest Natalie
(Amy Forsyth), którą namawia przyjaciółka Brooke (Reign Edwards), by Nat
spotkała się z Gavinem (Roby Attal). Dołączają do nich partner Brooke, Quinn (Christian
James) oraz jej współlokatorka Brooke, Taylor (Bex Taylor-Klaus) z chłopakiem,
Asherem (Matt Mercurio). Znajomi nie podejrzewają, że niewinna zabawa przerodzi
się w koszmar, kiedy na teren parku wchodzi morderca (Stephen Conroy).
Postać zabójcy, którego tożsamość nie została podana,
przypomina bohaterów licznych serii, w stylu Jasona Voorheesa z „Piątku,
trzynastego”, Michaela Myersa, bohatera „Halloween” czy klasycznego Leatherface’a
z „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną”. Te postaci łączy twarz zasłonięta
maską i w tym przypadku nie jest inaczej. Zakończenie, które należy do lepszych
fragmentów filmu, wskazuje charakter mordercy i jest wyraźnym życzeniem twórcy,
aby pokazać w prequelach historię zabójcy z parków grozy tudzież (nie)wesołych
miasteczek, jednak zbytnia skrótowość fabularna oraz niedopracowane dialogi nie
tyle napawają nadzieją na kontynuacje, ile wręcz zniechęcają do zapoznawania
się z kolejną psychotyczną postacią.
Młoda obsada filmu, chociaż nieobca im tematyka horroru, nie
podołała wyzwaniu. Zawiodła zwłaszcza kreowana na główną bohaterkę Forsyth,
która pracuje bardzo minimalistycznie mimiką. Emocje jej bohaterki są widoczne
i nieprzesadzone, jednak młoda Kanadyjka nie stworzyła postaci na miarę Neve
Campbell i jej niemal kultowej Sidney Prescott z tetralogii „Krzyk” śp. Wesa
Cravena. O wiele bardziej przekonująca była Taylor-Klaus, która zastąpiła
aktorkę na planie serialu odnoszącego się do wspomnianej serii. Prawie równy
poziom gry utrzymała Edwards. Bohaterki zdominowały grę partnerujących im młodych
mężczyzn, z których jedynie Attal nie mógł wykazać się talentem – drętwe wręcz
dialogi przypadły głównie Gavinowi, nie powinien zatem dziwić udany zwrot akcji
związany z tą postacią.
Obecność na planie Tony’ego Todda, niezapomnianego Candymana
i tajemniczego bohatera z cyklu „Oszukać przeznaczenie” napawała nadzieją na
kolejną dobrą kreację. Jego wystąpienie jest ograniczone do epizodu w jednej
scenie i przypomina postać Juliana Slinka (Colin Cunningham) z serialu „Blood
drive”.
Muzykę skomponował sam Bear McCreary, jednak o ile
kompozytor potrafił stworzyć wyraźny temat muzyczny jak choćby w „The Walking
Dead”, o tyle w „Parku grozy” ścieżka dźwiękowa jest klasyczną ilustracją
horroru. Autor próbował stworzyć odpowiedni nastrój grozy, aczkolwiek brakuje
tutaj jego genialnych tonów, jakie pochodzą z „Battlestar Galactica”.
Reżyser był także montażystą obrazu, wraz z Davidem Eganem.
Efekt końcowy nie jest zadowalający, ponieważ obnaża wyraźnie efekty specjalne.
Największą wartością filmu jest scenografia Michaela Perry’ego i nadzór Marka
Dillona (dyrektor artystyczny). Praca scenografów okazała się tak perfekcyjna,
że widz o wiele chętniej wybrałby się do takiego miejsca niż tracił półtorej
godziny na oglądanie nielogicznych działań nastolatków. Do najbardziej
irytujących, sztampowych scen należą problemy z połączeniem alarmowym czy brak
reakcji na zagrożenie. Spowolnione tempo młodych ludzi przeczy logice, jednak
należy pamiętać, że horror – jak każda produkcja – działa na własnych zasadach.
Udanym zabiegiem była wspomniana maska zabójcy, która należała do wyposażenia
pracowników parku. Upodobnienie się do wielu tak samo wyglądających ludzi jest
równie nieoryginalne, co pozostałe elementy filmu, a jednak takie rozwiązanie
okazało się dobrym pomysłem scenarzystów, Setha M. Sherwooda (autora
scenariusza do „Leatherface”) i Blaira Butlera (scenarzysty kolejnego horroru, „Polaroid”
czeka na premierę).
„Park grozy” to slasher, który odwołuje się do klasyki kina
grozy jak „Gabinet figur woskowych” (z uznaniem remake’a z 2005 roku, „Domu
woskowych ciał”) czy nawiązuje stylistyką do twórczości Roba Zombiego i jego „Domu
1000 trupów”, a jednak wspomniana jest jedynie „Mucha” Davida Cronenberga.
Odwołanie do klasyki kanadyjskiego reżysera nie miało większego sensu, twórcom
daleko do klimatycznych horrorów o specyficznym charakterze. Trudno wskazać
także wyraźny hołd dla tegoż reżysera.
Przemierzając park grozy, bohaterowie wkraczali w coraz
bardziej zabójcze pułapki. Podobny los spotkał realizatorów produkcji.
Wydanie dvd zawiera wybór scen, zwiastun i zapowiedzi.
Recenzja
powstała dzięki współpracy z Monolith Video - dystrybutorem filmu na DVD.