Herosi, niegdyś występujący tylko na kartach komiksów, obecnie równie często pojawiają się na srebrnym ekranie. Efektowne przygody rozmaitych –manów przyciągają do kin rzesze fanów podziwiających bohaterskie wyczyny swoich idoli. Twórcy „Hancocka” postanowili ukazać świat herosów trochę nietypowo, w krzywym zwierciadle. Byłoby to strzałem w dziesiątkę, gdyby nie jedno „ale”…
Superbohaterowie jacy są, każdy widzi – odważni, altruistyczni, kochani przez społeczeństwo. Hanckock jest anty-superbohaterem, może i odważnym, ale leniwym, zapijaczonym, samolubnym typem, za nic mającym jakiekolwiek zasady harmonijnego współżycia. Gdy mieszkańcy miasta ostatecznie stawiają na nim krzyżyk, w życiu Hanckocka pojawia się Ray – specjalista od public relations – który stawia sobie za cel zmianę wizerunku niegrzecznego bohatera. Tylko czy Hanckock będzie chętny do nawiązania takiej współpracy…?
Postać Hancocka, jego trudny charakter stanowi najciekawszy aspekt filmu Petera Berga. Will Smith znakomicie odnajduje się w kreacji aspołecznego typa, który przerwy w leczeniu kaca wykorzystuje na okazjonalną pomoc potrzebującym. A że przy okazji sam nieświadomie krzywdzi innych? To dodaje mu tylko uroku i decyduje o komediowym aspekcie „Hancocka”. Takiego superbohatera jeszcze bowiem nie było, dzięki czemu produkcja Berga to istny unikat w swoim gatunku filmowym, stanowiący powiew świeżego powietrza i pełnego dystansu spojrzenia na podjęty temat. I tutaj właśnie pojawia się wspomniane we wstępie „ale”. Otóż przeszło po połowie filmu, „Hancock” zaczyna nabierać coraz więcej cech dramatu. Nagle okazuje się, że to, co oglądamy nie jest już beztroską komedią, a staje się całkiem poważną produkcją z gatunku „superhero movie”. Twórcy silą się na zarys historii bohatera – kim jest, skąd się wziął i w jakim celu. W efekcie otrzymujemy jedynie próbę podjęcia tego tematu, ponieważ przy okazji – jakby „na siłę” – na horyzoncie pojawia się główny czarny charakter. Nic to, że w pierwszej części filmu został on pokonany przez Hancocka w ułamku sekundy – w drugiej, tej „na poważnie” – ów złoczyńca jest w stanie sprawić dużo więcej kłopotów. I choć ma to swoje podstawy w fabule, zupełnie nie przekonuje. Dokładnie tak, jak trzeźwy Hancock.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że twórcy nie do końca byli pewni, jaką konwencję ma przyjąć ich film. Jak na komedię zabawnych scen jest trochę za mało, jak na akcję sci-fi jest niewystarczająca ilość… akcji, zaś jak na dramat – to lepiej przemilczeć. Gatunkowy miszmasz czasami tworzy coś nietuzinkowego, lecz tym razem powoduje uczucie niedosytu, ponieważ mogło być zdecydowanie lepiej.