Jest naprawdę dużo komedii, które z czystym sumieniem bym polecił. Niektóre prezentują wyrafinowany poziom żartów, a niektóre „walą” prostymi dowcipami, które jednak śmieszą. Po ostatnio oglądanym, odgrzewanym kotlecie pt. „EuroTrip” zechciałem zobaczyć coś, przy czym serio się pośmieję. Z racji tego, że „Pineapple Express” („Boski chillout”) ma bardzo wysokie noty na IMDB (http://www.imdb.com/) oraz pozytywne recenzje, zarówno zwykłych „oglądaczy”, jak i profesjonalnych krytyków, czym prędzej rozpocząłem seans. Teraz wiem, że to był mój błąd.
Film – co mnie zaskoczyło – zaczął się nad wyraz pozytywnie i… śmiesznie. W tajnym kompleksie badawczym, wiele lat temu, prowadzone były badania nad tajemną rośliną, która wywoływała specyficzne i bardzo dziwne stany u żołnierzy - ochotników, podejrzanie chętnie zgłaszających się do testu. Podczas kontroli, jeden z ochotników - szeregowy Miller zaproponował (oczywiście po zażyciu „tajemnej rośliny”) generałowi małe co nie co. Właśnie od tego momentu marihuana stała się środkiem całkowicie zabronionym w Stanach Zjednoczonych.
W dalszej części produkcji oglądamy jednego z głównych bohaterów – Dale'a Dentona, który pracuje jako doręczyciel pozwów sądowych. W międzyczasie nałogowo pali skręty, rozmyśla o swej cudownej, osiemnastoletniej dziewczynie i zarazem myśli jak wymigać się od spotkania z jej rodzicami. Śledząc poczynania Dale’a, poznajemy jego dilera – Saula, który jest wyluzowany, bezrobotny, ale za to bardzo uczuciowy. Obu panów po prawie dwumiesięcznych interesach zaczyna łączyć coś więcej – stają się dla siebie prawie jak bracia.
Do tego momentu film jest nad wyraz nudny. Zdarzają się, owszem, jakieś zagrywki komediowe, jednak są one wciśnięte na siłę. Zamiast przedstawić krótko bohaterów, reżyser trochę za długo pokazuje Dale’a i Saula. Przecież równie dobrze widz mógł się dowiadywać o ich przeszłości już w dalszej części produkcji.
Po kilkudziesięciu minutach dopiero rozpoczęła się właściwa część historii. Dale jest przypadkowo świadkiem gangsterskich porachunków i w efekcie paniki rzuca niedopałek skręta z marihuaną. Nie byle jaką - jest to tytułowy Ananasowy Express, towar, którego zapach jest jedyny i niepowtarzalny do tego stopnia, że od razu można ustalić dilera. Problem w tym, że tylko i wyłącznie Saul miał dostęp do tej trawki.
W późniejszych scenach widzimy ucieczkę dwójki bohaterów, którzy cały czas po drodze palą trawę. Jeśli dobrze zrozumiałem, to właśnie ta ucieczka miała być śmieszna i MIAŁA BYĆ głównym plusem całego filmu. Niestety, dialogi w których co chwilę „lecą” strasznie wymuszone przekleństwa, nie brzmią soczyście, jak napisał jeden z recenzentów. Brzmią soczyście, ale w całkowicie innym słowa tego znaczeniu i chyba nie tak, jak marzył sobie reżyser. Oczywiście da się wychwycić kilka bardzo fajnych nawiązań (np. do „Gwiezdnych wojen”), jednak giną one w stercie bezsensownych i naprawdę głupich dowcipów. Żeby długo nie szukać – scena ze zdejmowaniem kajdanek. Rozumiem, że film jest kierowany do ludzi niewyżytych, których śmieszą sceny żywcem wzięte z filmów XXX? W porządku, ale ja taką osobą nie jestem. Pod koniec filmu możemy zobaczyć dosyć długą wymianę ognia między gangami, bójki i tym podobne porachunki. Moje pytanie: po co? Po co dodawać coś takiego do komedii? Jeśli już naprawdę nie dało się tego uniknąć, na miejscu scenarzysty zredukowałbym tę scenę do minimum. Komedia to rodzaj filmowy, przy którym człowiek chce się odprężyć, pośmiać się, a nie myśleć „znów się zabijają… dziś to nawet w komediach”. Marihuana, która jest tu „główną siłą napędową” raczej… hmm… nie pasuje. Po prostu nie widzę nic śmiesznego w tym, że dwóch gości ucieka przez las, po czym za chwilę zatrzymują się i palą. Czy normalny człowiek ścigany przez gangsterów w takiej chwili zapaliłby z kolegą jointa? Powtórzę się – co tak naprawdę śmiesznego jest w dwóch ćpunach? Według mnie powinniśmy tu płakać, a nie śmiać się, że mężczyzna około trzydziestki zachowuje się jak przeciętny nastolatek.
Podsumowując, jestem totalnie rozczarowany tą produkcją. Naprawdę nie wiem, co ludzie widzą w tym śmiesznego. Mogę polecić masę różnych, innych komedii z prostymi dowcipami – ale dowcipami, które naprawdę śmieszą. Sądzę, iż reżyser i reszta ekipy sami byli lekko „na haju”, kręcąc to „coś”. Jedynym chyba plusem są niektóre scenki, bo są po prostu śmieszne i się udały. Jednak co z tego, skoro toną one w masie innych, głupich?