„Nieważne jak, byleby to zrobić”- to chyba dewiza hollywoodzkich producentów biorących się za ekranizacje filmów animowanych, jakie oglądaliśmy w dzieciństwie. Był już Scooby Doo, dzięki któremu przestałem lubić Scrappiego, a to była moja ulubiona postać z tej serii. Były „Josie i Kociaki”, choć tej serii nigdy nie lubiłem, a filmu (podobno słusznie) nigdy nie chciałem tknąć nawet patykiem. Był w końcu Garfield – chyba najbardziej podstępny i cyniczny kociak świata. Chyba nie muszę już mówić, że i on mnie rozczarował w wersji filmowej. W ostatnim czasie miałem okazję przekonać się, co Hollywood zrobił z „Alvina i wiewiórek”. A zrobił bardzo wiele...
Trójkę muzykalnych wiewiórek poznajemy w momencie, kiedy nie mieszkają ze swoim (przyszłym) opiekunem, Davem, a dopiero go poznają, no i niemal siłą wdzierają mu się do domu. Ten przekonuje się, że zamieszkały z nim niezwykłe, unikatowe i utalentowane muzycznie stworzenia. Wspólnie postanawiają wylansować kilka hitów, aby poprawić sytuację materialną Dave'a, a także z czasem znaleźć wspólny język i nawiązać nić przyjaźni. Wszystko psuje zachłanny producent dużej wytwórni muzycznej, który zmusza rodzeństwo do niemalże niewolniczej harówki na rzecz swego konta bankowego, oddzielając ich od Dave'a...
Gdyby skupić się tylko na perypetiach samego tria wiewiórek, film byłby naprawdę przezabawny, i co najważniejsze, udany. Ale dokładając do tej dziecięcej produkcji cechy typowe dla osobnika dorosłego, z brakiem empatii na czele, otrzymujemy film, który na siłę jest kierowany do starszego grona widzów. Co więcej, praktycznie tylko dorosły osobnik zrozumie i zaśmieje się z żartów, jakimi raczą nas bohaterowie filmu. Młodsze pokolenie będzie bawić muzyka, choć i ta jest mocno uwspółcześniona i bardziej chwytliwa dla trochę bardziej wymagającego słuchacza.
Bardzo atrakcyjnie prezentują się Alvin, Teodor i Szymon, za co grafikom komputerowym należy przyznać dużego plusa. Najwięcej pozytywnych uczuć budzi Teodor – przesłodka gruba wiewiórka, która mimiką swojego pyszczka rozmiękczy nawet największego twardziela. Natomiast gra aktorów pozostawia bardzo wiele do życzenia. Jest mocno infantylna i sztuczna. Równie dobrze producenci mogliby umieścić manekiny zamiast aktorów z krwi i kości, różnicy by nie było, a wrażenia estetyczne byłyby wręcz bezcenne.
Wracając do fabuły. Jest niestety bardzo przewidywalna i prosta jak konstrukcja cepa. Brakuje w niej większych zwrotów akcji, a całość odbywa się według utartego schematu: akcja prze ku happy endowi. Największym plusem jest (już chyba tradycyjnie) polski dubbing. Dialogi dostosowane do naszych realiów są zabawne i mocno podciągają ocenę filmu, dzięki czemu, mimo kilku niedociągnięć, jako osobnik dorosły mogę śmiało polecić starszym obejrzenie tego filmu dla dzieci. Swoim pociechom należy w tym czasie puścić animowany pierwowzór, dzięki czemu wszyscy będą zadowoleni.