Inspiracją dla powstania filmu była osobista historia reżysera, sięgająca czasów dzieciństwa, kiedy cała rodzina zatruła się grzybami przygotowanymi przez jego babcię, oprócz seniorki, która nie jadła. Padło wtedy żartobliwe podejrzenie na nestorkę o zaplanowanie rodzinnego mordu.
W obrazie Francoisa Ozona z jesienią i depresją w tle jest dużo smutniej i dramatyczniej, bo incydent zatrucia po grzybowej uczcie to tylko wierzchołek góry lodowej w relacjach matki Michelle (Hélène Vincent) i dorosłej córki, Valerie, (Ludvine Carnier, znanej z „Basenu”). Valerie cierpi na depresję, jest nie do końca radzącą sobie w życiu matką chłopca w wieku szkolnym, nie mogącą się pogodzić z przeszłością matki, sex-workerki, dziś już nobliwej starszej pani. Po grzybowej kolacji u matki ląduje w ciężkim stanie na pogotowiu i wprawdzie nie oskarża jej o morderstwo, ale o bezmyślność i nieroztropność. Valerie decyduje, że dom nieodpowiedzialnej babci nie jest odpowiednim miejscem dla jej wnuka. Zdenerwowana wraca do mieszkania w Paryżu. To dla Michelle ogromny cios, bo bycie babcią daje jej wiele radości. Na szczęście ma oparcie w rówieśniczce, przyjaciółce Marie-Claude (Josiane Balasko) z sąsiedztwa, która czeka na wyjście syna, Vincenta (Pierrre Lottin), z więzienia.
Lubię ten sposób opowiadania przez Ozona ( „8 kobiet”, „Basen”) historii, gdzie nawet w kryminale jest jakoś bezpieczniej i przytulniej. Pozornie oczywiście. I to wcale nie ten recydywista jest najbardziej niebezpieczny i szkodliwy. Zresztą Vincent, który wyszedł dopiero z więzienia, daje emerytkom duże oparcie. Michelle proponuje mu pracę ogrodnika na dobry start. Symboliczna jest scena pewnego lokalnego ostracyzmu, kiedy Michelle tańczy w klubie z Vincentem, synem przyjaciółki. W końcu trzydzieści lat młodszym mężczyzną. I zatraca się w tym tańcu, niczym młoda dziewczyna. Kilku gapiów komentuje tę scenę złośliwie. A właściwie dlaczego burzy nas widok starszej kobiety, przytulonej do młodego mężczyzny? Dlaczego nie ma takich reakcji, kiedy widzimy młodą kobietę ze starszym mężczyzną? Jak bardzo ograniczają nas społeczne klisze i uprzedzenia? Narzucamy kobietom społeczne deadliny dla zrobienia czegoś, zrealizowania pewnych społecznych powinności, wypełnienia ról społecznych. A po tych deadlinach mają stać się zupełnie niewidoczne. Jej przyjaciółka przygląda się scenie z pewnym smutkiem. Sama jest już w terminalnym stadium raka. Za chwilę Michelle zostanie prawie zupełnie sama. Ona, Vincent i wnuk…
U Ozona w tych pięknych burgundzkich, leśnych plenerach (zdjęcia: Jérôme’a Almérasa) kryją się grzyby, symbolizujące toksyczne relacje międzyludzkie. I te międzyludzkie toksyny okazują się dużo bardziej śmiercionośne. Bo za tym jesiennym hygge jest gdzieś dramat i przeszłość, która dogania rodzica, który kiedyś prawdopodobnie nie stanął na wysokości zadania. I trudno nie oprzeć się wrażeniu, że ta przeurocza szalona staruszka, próbująca być babcią dla wnuka, kompletnie nic nie wie o swojej dorosłej córce. I nie do końca rozumie jej odejście.
Ta jesień życia u Ozona jest nieoczywista, bo czasem to dzieci odchodzą wcześniej i czasem te dorosłe dzieci potrzebują więcej wsparcia, niż starzejący się rodzice. Ozon bawi się w tym filmie stereotypami, dotyczącymi starzenia się, relacji rodzinnych i społecznej hierarchii.