Filmy Quentina Tarantino można lubić i podziwiać za wiele aspektów: począwszy od oryginalnej fabuły, przez nietuzinkowe, soczyste dialogi aż po wyraziste postacie. Mnie jednak najbardziej nieustannie zachwyca tarantinowska zabawa gatunkami i konwencjami filmowymi, na którą wielu reżyserów nigdy by się nie odważyło. „Wściekłe psy” w klimacie neo-noir, kultowe już „Pulp Fiction” będące prawdziwą perełką kina postmodernistycznego, nawiązujące do kina sztuk walki obie części „Kill Billa”, wariacje na temat filmu wojennego („Bękarty wojny”) czy westernu („Django”)… a to i tak jeszcze nie wszystkie dzieła Quentina Tarantino. Słowem, prawdziwy kalejdoskop. A jak na tle tej wybuchowej mieszanki prezentuje się najnowszy film słynnego reżysera?
Zanim odpowiemy sobie na to pytanie, przenieśmy się na chwilę w czasie do 2010 roku. Wówczas to Tarantino ogłosił, że jego następny film będzie westernem. Jak powiedział, tak zrobił, i dwa lata później pokazał światu „Django”. Nie mniejszym zaskoczeniem była zapowiedź kolejnego obrazu spod znaku tego samego gatunku. Tarantino ewidentnie dobrze odnalazł się w świecie Dzikiego Zachodu i nie chciał go opuszczać po nakręceniu jednego filmu. Nie bez znaczenia jest również fakt, że zdaniem Tarantino western to gatunek filmowy, który najlepiej odzwierciedla bieżące problemy społeczno-polityczne każdej dekady. Nakręcił więc drugi western – „Nienawistną ósemkę” – i raz jeszcze zabrał widzów w podróż do drugiej połowy XIX wieku.
Akcja filmu rozgrywa się na opustoszałych terenach Wyoming kilka lat po wojnie secesyjnej. Łowca nagród John Ruth (Kurt Russell), znany jako „Szubienica”, podróżuje wraz ze zbiegłą przestępczynią Daisy Domergue (Jennifer Jason Leigh), którą zamierza doprowadzić przed oblicze sprawiedliwości. Dołączają do nich łowca nagród major Marquis Warren (Samuel L. Jackson), który w czasie wojny walczył po stronie Unii, oraz renegat z Południa i zarazem samozwańczy szeryf miasta Red Rock – Chris Mannix (Walton Goggins). Aby schronić się przed nadciągającą zamiecią śnieżną, udają się do zajazdu na górskiej przełęczy, gdzie zostają powitani przez czterech nieznajomych: opiekującego się lokalem Boba (Demian Bichir), kata Oswaldo Mobrava (Tim Roth), kowboja Joego Gage’a (Michael Madsen) oraz byłego konfederackiego generała Sanforda Smithersa (Bruce Dern).
„Nienawistna ósemka” zdecydowanie bardziej niż do ostatnich produkcji Tarantino podobna jest do dawniejszych obrazów reżysera. Mniej tu zalet u ekranowych bohaterów oraz mniej humoru niż choćby w „Django”. Natomiast bez trudu znajdziemy nasycenie dialogami, rozgrywanie akcji filmu przez prawie cały czas w jednym miejscu oraz eksponowanie negatywnych cech postaci – zupełnie jak we „Wściekłych psach”. Tarantino postanowił zatem wrócić do korzeni i, jak się okazuje, słusznie zrobił, bo efekt jest więcej niż zadowalający. Aby nie fundować widzom „zwyczajnej” powtórki z rozrywki, reżyser okrasił ekranową historię westernowym sosem, w dodatku nie byle jakim, bo inspirowanym dolarową trylogią, a zatem klasykiem z najwyższej półki tego gatunku. Już scena otwierająca „Nienawistną ósemkę”, w której widzimy jedynie krzyż i surowy, zimowy krajobraz, niejako zapowiada, że będziemy mieć do czynienia z równie złowrogimi filmowymi bohaterami, którzy nie znają litości i dla osiągnięcia własnych celów potrafią być tak bezlitośni, jak tylko to możliwe. Czyż nie przypomina to słynnych filmów Sergio Leone i wykreowanego przez niego świata, w którym rządzą bezwzględność i brutalność? Niewątpliwie tak. Podobieństwa widać również w pracy kamery – w „Nienawistnej ósemce” ogrom scen tworzą długie ujęcia, które pozwalają prawie namacalnie poczuć atmosferę oglądanej historii. Ale żeby nie mieć już żadnych wątpliwości, czy dolarowa trylogia stanowiła inspirację dla „Nienawistnej ósemki”, Tarantino powierzył skomponowanie muzyki Ennio Morricone, który to przed laty wyposażył filmy Sergio Leone w fantastyczną, legendarną już ścieżkę dźwiękową. I tym razem mistrz nie zawiódł – muzyka to zdecydowanie jedna z największych zalet „Nienawistnej ósemki”, a Ennio Morricone w wieku 88 lat został za jej skomponowanie uhonorowany swoim pierwszym Oscarem (nie licząc nagrody honorowej z 2007 roku).
Jak to w filmach Tarantino zwykle bywa, nigdy nie wiadomo, czego można się spodziewać, jeżeli chodzi o rozwój akcji. Nie inaczej jest w przypadku „Nienawistnej ósemki”. W jednej chwili nie dzieje się wiele można by rzec, że jest prawie nudno, po to, by w następnej scenie pojawiła się intryga, która nieoczekiwanie wciąga i staje się coraz ciekawsza. Kwestią dyskusyjną jest zasadność takiej, a nie innej długości trwania pierwszej, bardziej statycznej części filmu oraz drugiej, w której akcja zdecydowanie przyśpiesza. Moim zdaniem dałoby się te proporcje lepiej wyważyć, ale kto wie, może wówczas zagęszczająca się atmosfera nie zrobiłaby takiego wrażenia? Być może takiemu wirtuozowi konstruowania fabuły jak Quentin Tarantino po prostu trzeba w tej kwestii zaufać.
Oczywiście nie mogło zabraknąć w filmie ulubionych aktorów Tarantino. Możemy więc ponownie zobaczyć na ekranie Samuela L. Jacksona czy Kurta Russella. Do ich gry aktorskiej nie mam żadnych zastrzeżeń – panowie dobrze wypadli na ekranie, budując swoje postaci w sposób ciekawy i wiarygodny. Nieco blado na ich tle wypadł inny ulubieniec Tarantino – Tim Roth. Nie przykuwał uwagi, ale być może po części wynikało to z niezbyt ciekawej roli, jaką przyszło mu odegrać. Zdecydowanie najlepiej zaprezentowali się natomiast Walton Goggins oraz Jennifer Jason Leigh. Walton Goggins stworzył postać wprost obrzydliwie antypatyczną, która odstręcza od momentu, gdy po raz pierwszy pojawia się na ekranie. Ale to właśnie najlepszy dowód, że aktor dobrze się spisał. Natomiast Jennifer Jason Leigh ze swojej drugoplanowej roli uczyniła aktorską perełkę. Jej postać przykuwa uwagę w każdej sekundzie. Niebywała charyzma Jennifer Jason Leigh sprawia, że nie można od niej oderwać wzroku, choć tak naprawdę w całym filmie jej postać niewiele mówi.
„Nienawistną ósemką” Tarantino nie zawiódł swoich fanów, choć część z nich pewnie nie spodziewała się tak posępnego i wręcz teatralnego obrazu. Niemniej „Nienawistna ósemka” to po prostu dobry film, z perfekcyjnie budowanym napięciem, wspaniałymi zdjęciami i muzyką oraz z bezwzględnymi postaciami w surowym świecie Dzikiego Zachodu. Przy tym nadal jest to produkcja na wskroś tarantinowska – już po kilku sekundach patrzenia na ekran jesteśmy w stanie rozpoznać, z czyim filmem mamy do czynienia. I to właśnie ten niepowtarzalny styl, który jest niczym sygnatura, przysporzył Quentinowi Tarantino rzesze wiernych fanów. A mi, wraz z nimi, pozostaje mieć nadzieję, że amerykański reżyser z kilkakrotnie zapowiadaną filmową emeryturą jednak trochę jeszcze poczeka…
Wydanie DVD zawiera oprócz filmu również zwiastun oraz ciekawe materiały dodatkowe, w których poznajemy kulisy powstania ósmego obrazu Quentina Tarantino. Dodatkowym atutem są wywiady z aktorami „Nienawistnej ósemki” oraz z samym reżyserem. Wiedzy na temat produkcji dostarcza nam również bogate w treści wydanie w formie książki z płytą DVD.
Recenzja powstała dzięki współpracy z Monolith Video – dystrybutorem filmu na DVD.