Z tym filmem mam duży problem. Nakręcił go jeden z moich ulubionych reżyserów, którego cenię za odwagę, bezkompromisowość i charakterystyczne, trafiające do mnie poczucie humoru. Jednakże podczas seansu „Zack i Miri kręcą porno” szybko odniosłem wrażenie, że ta produkcja nie była raczej Kevinowi Smithowi do niczego potrzebna, zaś prędzej mogła wyjść spod ręki choćby Judda Apatowa.
Zack i Miri są mieszkającymi ze sobą starymi przyjaciółmi, których wiecznie dotykają problemy finansowe. Gdy wskutek nieopłacenia rachunków ich lokal zostaje odcięty od kolejnych mediów, wpadają na pomysł zarobienia łatwych pieniędzy. Nakręcenie filmu porno okazuje się jednak trudniejsze niż się spodziewali.
Tytuł filmu wyraźnie sugeruje, jakiego klimatu i humoru należy oczekiwać. Nie powinno zatem dziwić, że bohaterowie od samego początku klną na potęgę, a tematy ich rozmów rzadko dotykają innego obszaru niż seks. Dialogi stoją na niskim poziomie, chwilami wręcz żenują, do tego zachowanie głównych postaci – Zacka i Miri – jest irytujące i głupie. Kiedy pojawia się refleksja, co też ten Kevin Smith zrobił najlepszego, następuje (nie)oczekiwany zwrot. Otóż wraz z podjęciem przez bohaterów próby stworzenia pornosa, film zaczyna stawać się znośnym do oglądania. Nieporadność debiutujących w branży śmiałków bywa komiczna, choć zaznaczyć należy, że humor w dalszym ciągu jest dość niskich lotów. Wydaje się jednak, że wszystko to, co w „Zack i Miri kręcą porno” najgorsze, reżyser umieścił w pierwszej połowie filmu. Smith rzecz jasna przekracza granice dobrego smaku, balansuje na krawędzi zwyczajnego debilizmu oraz lekceważy realizm tworząc historię miejscami obleśną, odjechaną i oderwaną od rzeczywistości. Jeśli komuś podobał się „Jay i Cichy Bob kontratakują”, także recenzowana propozycja Kevina Smitha powinna przypaść mu do gustu.
„Zack i Miri kręcą porno” to komedia wypełniona seksem. Choć częściej występuje on w sferze tekstowej niż wizualnej, w filmie znalazło się oczywiście miejsce dla paru odważnych scen. Wprawdzie odtwórcy tytułowych ról – Seth Rogen i Elizabeth Banks – za bardzo nie zaszaleli, zostawiając niejako pole do popisu niesamowitemu w każdej swojej roli Jasonowi Mewesowi czy występującym tu dawnym gwiazdkom pornobiznesu. I to właśnie postacie dalszego planu wzbudziły we mnie większą sympatię i dostarczyły więcej powodów do śmiechu niż irytujący duet Zack i Miri.
Jeden z bohaterów niniejszej produkcji, obserwując „nietypową” scenę seksu, stwierdził, że z niepokojem myśli, jak go ten widok podnieca. Ja zaś, po zakończeniu projekcji, sparafrazowałem wspomnianą kwestię, kiedy to z równie dużym niepokojem uznałem, że film Kevina Smitha mi się w gruncie rzeczy podobał. Choć naprawdę nie wiem, dlaczego…