„Kngsman. Złoty krąg” to druga odsłona opowieści o niezależnej, brytyjskiej organizacji wywiadowczej, której na sercu leży pokój na świecie. Po seansie wiadomo już, że nie jest to ostatni obraz o przygodach agentów i dobrze, bo mimo że „Złoty krąg” nie jest tak świeży, jak „Tajne służby” to zabawę nadal oferuje przednią.
Eggsy jest szczęśliwy i wiedzie życie, o którym przed rokiem nawet nie mógł marzyć. W szeregach Kingsman zastąpił Galahada, a prywatnie stworzył szczęśliwy związek z uratowaną szwedzką księżniczką. Gdyby tego było mało, starzy kumple go nie opuścili. Po prostu nie może być lepiej. Jednak jak wiadomo szczęście nie tra wiecznie i Eggsy musi stawić czoło smutnej rzeczywistości i znaleźć winnych spektakularnego ataku na Kingsman. Misja jest o tyle trudniejsza, że o pomocną dłoń trzeba poprosić siostrzaną organizację zza oceanu.
Plejada gwiazd zatrudniona przy „Złotym kręgu” bardzo dobrze wywiązuje się z powierzonych zadań. Duet Egerton-Firth dalej bryluje na ekranie. Wzmocnieni przez Pedro Pascala stanowią ciekawą dla oka drużynę. Aktorstwo jest więc na równie wysokim poziomi, jak w przypadku pierwszej odsłony „Kingsman”. Nie można się zresztą dziwić, bo najważniejszą i największą zmianą jest nowy czarny charakter. Julianne Moore bardzo poprawnie wypada w roli socjopatki zarządzającej kartelem narkotykowym. Lekko szalona i bezwzględna ma też w sobie sporo uroku. Swoją obecność (choć niezbyt długą) zabawnie podkreśla Channing Tatum, który zdaje się stworzony do roli Tequili. Bardzo humorystycznie wypada występ Eltona Johna – niemalże każde pojawienie się na ekranie artysty wywołuje na twarzy uśmiech, ba czasem nawet dziki rechot.
I jeśli już o śmiechu mowa, to ponownie jest on chyba największym atutem obrazu Vaughna. Cała szpiegowska historia podszyta jest satyrą i ironią w iście brytyjskim stylu. Stereotypy gonią się po ekranie i wywołują niejedną salwę śmiechu, a niektóre rozwiązania są tak nie na miejscu, że aż trudno zachować powagę. I to wszystko pomimo ważkości tematu – czyli uratowanie świata przed psychopatką.
Żeby nie było wątpliwości – w tej beczce miodu jest też miejsce na łyżkę dziegciu. Nie można ukrywać, że „Złoty krąg” nie ma w sobie już tyle świeżości, co „Tajne służby”. Czemu tu się jednak dziwić, pierwsza część „Kngsman” wprowadziła nową jakość w filmach szpiegowskich, a tym samym pokazała nowy wizerunek agenta. Druga część czerpie z tego garściami i opiera się na znanym z „Tajnych służb” schemacie. Według mnie nie może to jednak dziwić i póki obraz nadal trzyma poziom i dostarcza dobrej zabawy, nie mam czego za bardzo się przyczepić.
Po ostatnich wizytach w kinie na niezbyt wysokich lotów ekranizacjach prozy Stephena Kinga wreszcie udało mi się odreagować. „Kingsman. Złoty krąg” to kawał dobrej rozrywki, która powinna trafić w niejeden gust. Wystarczy dać się porwać „Złotemu kręgowi”, a gwarantuję, że nie będziecie żałować.