George Clooney - to nazwisko kojarzy się natychmiast raczej z uroczym, przystojnym gentlemanem, niż z utalentowanym, twórczym i myślącym - dojrzałym artystycznie reżyserem. Ci, którzy znają jego pierwszy film "Niebezpieczny umysł" spoglądali pewnie z zainteresowaniem na jego kolejne dokonanie, i nie zawiedli się. Temat mediów, ich specyficznej siły perswazji i wpływu na ludzkie umysły najwyraźniej udaje się Clooney'owi - w końcu oba filmy obracają się wokół tego samego tematu, eksplorując naturę prawdy w kontekście jej wykorzystania przez środki masowego przekazu, w tym konkretnym przypadku przez telewizję i serwisy informacyjne.
Co uderza w tym filmie i sprawia, że zbliża się do arcydzieła sztuki kinematograficznej? Napisać: doskonałe wykonanie, kapitalny scenariusz i dialogi, wyborna gra i świetne prowadzenie aktorów będzie banałem, o ile nie znajdzie uzasadnienia w faktach.
Obok trudnego, konfrontującego tematu zastosowano tutaj dość niezwykłe środki, które albo natychmiast przyciągną uwagę odbiorcy, albo znudzą mniej wyrobionego: archaiczną, czarno-białą fotografię, wzorowaną na filmy z lat 50-tych. Przy czym zdjęcia te są zmontowane z materiałami archiwalnymi tak sprawnie, że dla mnie były nie do odróżnienia. Nie chcę wiedzieć jak wysokie rachunki za prąd realizatorzy zapłacili za tak silne oświetlenie planu, by uzyskać odpowiednio wysoki kontrast i rozdzielczość obrazu właściwą dla czarno-białych klisz. Plus do tego dobrze odrobiona praca domowa autorów hiperrealistycznej scenografii i kostiumologów daje efekt złudzenia ogladania starego filmu. Dzięki temu mamy autentyczne wrażenie podróży w czasie - jakbyśmy uczestniczyli na bieżąco w relacjonowanych wydarzeniach. Fachowo napisany scenariusz umiejętnie i barwnie obrazuje sylwetkę jednego z najbardziej interesujących dziennikarzy amerykańskich i jego niezłomnego zespołu CBS News. Clooney nie boi się glośno i wyraźnie mówić o tym, co myśli, a mówi o rzeczach ważnych, unikając przy tym serwowania frazesów o "dobrej" demokracji, którymi jakże często są naszpikowane amerykańskie produkcje.
Kim jest amerykański bohater tym razem? Edward R. Murrow (David Strathairn), człowiek który odważył się przeciwstawić politycznej nagonce wywołanej przez agresywnego komunistożercę - psychopatę, senatora Josepha McCarthy'ego, który w filmie występuje wyłącznie w materiałach archiwalnych, dzięki czemu na własne oczy możemy się przekonać, że mamy do czynienia z monstrum o wyglądzie niebezpiecznego, obrzydliwie spoconego gada, z człowiekiem szalonym, w nagłej potrzebie skutecznego egzorcysty. Być może Clooney uznał, że żaden aktor nie zdoła wywołać takiego efektu jak sam McCarthy. Dla kontrastu Murrow jest człowiekiem o nieprzeniknionej twarzy pokerzysty, nigdy nie tracącym kontroli nad sobą i swoim językiem, z nieodłącznym papierosem w ręku, który każdą audycję kończy tą samą frazą: "Dobranoc i powodzenia".
Ed Murrow, w którego filmowe usta zostały włożone autentycznie wypowiedziane przez niego słowa, nie bacząc na swoją polityczną karierę wytoczył batalię, w której metodycznie i z fasonem wykazał niekompetencję McCarthy'ego i omamienie przez niego szczycącej się demokratycznymi zasadami Ameryki, na przykładzie sprawy Milo Radulovicha, który został niesłusznie oskarżony o sprzyjanie komunistom i usunięty z marynarki wojennej USA. Sam Clooney wciela się w rolę producenta Freda Friendly'a, akompaniując dyskretnie Strathairnowi i usuwając się w cień, aby nie przytłoczyć i nie osłabić granej przez kolegę postaci Murrowa. Sprawiedliwie byłoby wymienić z nazwiska każdego pojawiającego się aktora, nawet jeśli zaznaczył swoją obecność w filmie tylko jedną kwestią, jak na przykład znany z roli T-Baga w "Prison Break" kapitalny Robert Knepper, tutaj jako Don Surine. Na efekt tego filmu składa się praca tych wszystkich artystów, podobnie jak Murrow nie działał w próżni i jego sukces był wypadkową oddania się sprawie całego jego zespołu.
Clooney to ktoś więcej, niż sprawny rzemieślnik. Zadbał o to, aby zaspokoić potrzeby wyrafinowanego widza i oprawił swój obraz w muzyczne ramy ze złota. Film dzielą jazzowe songi w wykonaniu Dianne Reeves wraz z zespołem, grającym tuż obok studia, gdzie Murrow odczytywał swoje inteligentne oracje. Te jazzowe interludia znakomicie wpasowują się w lekko dekadencki nastrój powojennej Ameryki, nastrój który z pewną dozą humoru podkreśla obecny w każdej scenie dym papierosów, gęsto spowijający studio - nieodłączny towarzysz pracujących nad programem dziennikarzy i ekipy CBS News.