Polskie tłumaczenia tytułów zagranicznych filmów to coś, co bardzo często woła o pomstę do nieba. Tak też moim zdaniem jest w przypadku „Prawa zemsty”, którego tłumaczenie może nie jest tragiczne, ale niezupełnie oddaje sens filmu. Oryginalny tytuł to: „Law abiding citizen”, czyli w przekładzie na nasz ojczysty język powinno to brzmieć mniej więcej tak: „Praworządny obywatel”, i wtedy faktycznie zgadzałoby się z przedstawionymi w obrazie wydarzeniami.
Opowiadają one o Clydzie Sheltonie (Gerard Butler), którego poznajemy w momencie, gdy wraz z żoną i córką przygotowuje się do kolacji. Niestety spokojny wieczór zmienia się w prawdziwy horror, kiedy zostają napadnięci przez dwójkę włamywaczy. Mordują oni żonę i córkę Clyde'a, a jego samego poważnie ranią. W końcu jednak dopada ich długa ręka sprawiedliwości. Zostają złapani i postawieni przed sądem. Prowadzący sprawę z ramienia oskarżenia Nick Rice (Jamie Foxx) decyduje się jednak pójść na układ z jednym z bandytów, ze względu na niedopuszczenie niektórych ważniejszych dowodów. Wyrokiem niezawisłego sądu obaj mężczyźni zostają skazani za popełnioną zbrodnię – Ames (Josh Stewart) na karę śmierci, a Darby (Christian Stolte), ze względu na współpracę w trakcie śledztwa i przyznanie się do winy, na pięć lat pozbawienia wolności, z czym Clyde zupełnie nie może się pogodzić. Uważa bowiem, że obaj opawcy zasługują na jednakową karę. Dziesięć lat po tych wydarzeniach zaczynają tajemniczo ginąć osoby powiązane z tamtą sprawą, czego skutkiem jest zatrzymanie Clyde’a jako podejrzanego i zamknięcie go w areszcie. Kraty nie są jednak w stanie powstrzymać serii morderstw i zamachów, a całe miasto zaczyna pogrążać się w chaosie.
Wbrew tytułowi Clyde nie działa pod wpływem zemsty. Fakt, zabija ludzi, którzy niegdyś byli związani z jego sprawą i umożliwili wyjście na wolność jednemu z morderców, ale nie jest to celem samym w sobie. W dość kontrowersyjny sposób próbuje zwrócić uwagę ludzi na niedoskonały system prawny i nauczyć adwokatów, że nie wysoki wskaźnik skazań jest najważniejszy, a wymierzana sprawiedliwość i próby dążenia do niej.
Scenariusz do filmu napisał Kurt Wimmer. Człowiek, którego podziwiam za stworzenie jednego z najlepszych obrazów, jakie miałem okazję oglądać – „Equilibrium”. I muszę przyznać, że po raz kolejny się na nim nie zawiodłem. Niestety, o ile stworzona przez niego fabuła prezentuje się naprawdę ciekawie, to sposób jej ukazania przez reżysera Felixa Gary’ego Graya pozostawia już wiele do życzenia. Momentami z ekranu aż wieje nudą, którą tylko potęguje sztywna gra aktorów. Wydaje mi się, że najgorzej wypada tu Jamie Foxx, który chyba jednak zdecydowanie lepiej czuje się w dramatach niż filmach akcji. Trochę lepiej prezentuje się Gerard Butler, aczkolwiek nie na tyle dobrze, by było się czym zachwycać.
Po obejrzeniu „Prawa zemsty” czułem lekki niedosyt, zupełnie jakby czegoś w filmie zabrakło. Czegoś, co zdołało mi umknąć i skryć się w sobie tylko znanym miejscu. Być może myślę w tym momencie o napięciu, które skrupulatnie budowane w trakcie seansu, na koniec zostaje zdeptane i zrównane z ziemią, niszcząc cały efekt. Reżyser zdecydowanie lepiej zrobiłby ucinając obraz o kilka ostatnich minut i dając widzowi możliwość własnej interpretacji. Ewentualnie tworząc alternatywne zakończenie. Takie, jakiego jak przypuszczam spodziewałaby się większość oglądających.
„Prawo zemsty” nie jest złym filmem, ale z tak dobrym scenariuszem, jaki posiada, mogło być o niebo lepszym, na co też po cichu liczyłem. Niech każdy jednak oceni sam.