Annie i Jay są małżeństwem – mają dom, dwójkę uroczych dzieciaków, on pracuje w rozgłośni radiowej, ona tworzy bloga, którego chce kupić wielka firma. Wydawać by się mogło, że w tak idealnym świecie nie ma miejsca na problemy i frustracje. A jednak. Przez natłok obowiązków i pracy bohaterowie nie mają czasu na miłosne igraszki. Dawno, dawno temu, na studiach, kiedy dopiero zaczynali się poznawać, ich życie skupiało się tylko na intymnych przyjemnościach, jednak teraz, gdy są małżeństwem z kilkuletnim stażem, nie potrafią powrócić do tych emocji sprzed lat. Annie postanawia to zmienić. Oddaje swoje pociechy do babci i szykuje się na wieczór pełen wrażeń i wspomnień. Jednak nie wszystko idzie zgodnie z przewidywaniami, dlatego by podgrzać atmosferę bohaterowie decydują się na stworzenie amatorskiego video, na którym nagrają krótki instruktaż pozycji, jakie testowali. Problem pojawia się wtedy, kiedy rano Jay próbuje skasować filmik. Okazuje się bowiem, że został on rozesłany na wszystkie iPady, jakie dali swoim bliskim i znajomym, w tym szefowi Annie.
„Komedia tak nierówna, jak pożycie seksualne pary bohaterów”*. Ten cytat oddaje całą kwintesencję produkcji Jake’a Kasdana. Niestety, ta komedia nie należy do dzieł wysokiego lotu – ani zabawnie, ani przyjemnie, ani ciekawie. Widz poznaje dwójkę sfrustrowanych życiem i brakiem bliskości osób, które pod wpływem jednej nocy, a dokładniej pomyłki jednej nocy, zaczynają się zachowywać bardzo nieodpowiedzialnie i irracjonalnie. Taki filmowy specyfik wcale nie okazuje się czymś przyjemnym i zjadliwym. Wręcz przeciwnie. Pomysł może i dobry, jednak źle przedstawiony.
Miało wyjść zabawnie, a wyszło… nudno. Wszelkie wyczyny bohaterów wołają raczej o pomstę, niż o chwilę uwagi. Kradzieże, włamania, pogryzienia – im dalej, tym więcej absurdalnych rozwiązań. Jedynie kilka momentów można uznać za zabawne, reszta to naciągana historyjka o dwójce dorosłych, którzy tracą rozumy i wszelkie zahamowania. A co najlepsze, w końcu okazuje się, że można sobie było oszczędzić wszelkich przygód, wystarczyło pomyśleć.
Skoro o myśleniu mowa, zastanawiam się nad jednym - jaką ideą kierowali się twórcy produkcji. Bo jedno jest pewne – tak naprawdę ten film to jedna wielka reklama. Zero subtelności, dialogi bardzo nachalnie nawiązują do zalet danej technologii. Nie żeby w innych produkcjach nie pojawiały się reklamy, owszem, obecnie taki zabieg nie powinien dziwić, ale jeszcze nigdy nie oglądałam kinowego hitu tak napakowanego wazeliną. Bo inaczej nie można tego określić, „Sekstaśma” to jeden wielki pean nad iPadami i iPhonami.
Duet Diaz/Segel nie był w stanie uratować filmu. Starali się, jednak nie wyszli naturalnie, nie potrafili przekonać mnie do swoich postaci. I o ile mimika Cameron była rewelacyjna i zabawna, tak Jason nie wykrzesał z siebie zbyt wiele. Może źle się czuli w swoich rolach? Albo im również nie spodobał się reklamowy charakter produkcji? Jedno jest pewne, dawno nie widziałam tak smutnej komedii, i to bynajmniej nie dlatego, iż wpleciono w nią wątek melodramatyczny, bo jedyny dramat odbywał się na sali kinowej.
„Sekstaśma” nie zachwyca. Trudno nazwać tę produkcję komedią, bo śmiechu w niej jak na lekarstwo. A szkoda, bo po filmie z Cameron Diaz spodziewałam się czegoś więcej. Utarte schematy i łatwe do przewidzenia zachowania nie są receptą na sukces, co widać na załączonym obrazku.
* cytat "Los Angeles Times" Betsy Sharkey