Filmy ze stajni Marvela to produkcje, które są obecnie na topie. Chce się je oglądać, gdyż jeszcze się nie znudziły, choć zapewne za jakiś czas tak właśnie się stanie. Sama chodzę na każdą ekranizację komiksu i to nie tylko marvelowskiego świata. Kilka dni temu do kin zawitała najnowsza odsłona przygód jednego z najbardziej rozpoznawalnych X-menów – Wolverine'a. Muszę przyznać, że pierwsza część nie przypadła mi do gustu, stwierdziłam, że pokazanie samego Rosomaka w akcji nie okazuje się tak ciekawe, jak wtedy, kiedy działa z resztą mutantów. W myśl tego, co napisałam wcześniej, i tak postanowiłam zaznajomić się z najnowszym tworem z Hugh Jackmanem w roli głównej.
Dawno, dawno temu Wolverine uratował życie młodemu żołnierzowi. Mijają lata, młody żołnierz starzeje się, aż dochodzi do momentu, kiedy musi pożegnać się ze światem. Postanawia posłać po swojego wybawiciela z przeszłości, liczy bowiem na to, że i tym razem Wolverine uratuje mu życie. Chce również odwdzięczyć się swojemu przyjacielowi i ofiarować mu śmiertelność. Czy Wolverine przyjmie niecodzienny dar?
Jedynym jasnym plusem całego filmu jest gra aktorska. Hugh Jackman, który został stworzony do wcielenie się w rolę zbuntowanego X-mena, Rila Ai Fukushima – wprowadzająca powiew świeżości sporą dawką humoru czy Swietłana Chodczenkowa, wcielająca się w silną i niebezpieczną kobietę. Każdy z aktorów, zarówno pierwszo- jak i drugoplanowych, dodał swoją cegiełkę do tego dzieła, włożył w nie całe swoje serce. I widać efekty ciężkiej pracy. Jednak na tym kończą się plusy…
Sam pomysł na historię nie jest może zły, jednak poprowadzenie niektórych wątków woła o pomstę do nieba. Producenci mieli chyba za bardzo wygórowane ambicje, które ich przerosły – chcieli stworzyć z tego filmu coś podobnego do „Iron Mana 3” oraz „Człowieka ze stali”. Pragnęli pokazać zmagania głównego bohatera ze swoim bólem, cierpieniem oraz z samym sobą. Chcieli, by Wolverine był bardziej ludzki. Niestety nie wyszło tak, jak powinno. Otrzymaliśmy kompilację różnych gatunków filmowych – fantastyki, akcji, sensacji i… romansu. Do tego doszły jeszcze elementy filmu psychologicznego, które wyszły najgorzej ze wszystkiego.
Kto obejrzał „X-Men 3”, ten wie, że Logan ma powody do zamartwiania się. Jednak cała ta otoczka cierpienia została za bardzo wyolbrzymiona. W pewnym momencie miałam wrażenie, że akcja, która cechuje filmy Marvela, została zastąpiona mdławym pojękiwaniem głównego bohatera. A później… powiem tylko tyle, że bardzo szybko poradził sobie ze swoim problemem.
Jeżeli chodzi o sceny walki – niewątpliwym plusem okazały się momenty, w których pojawiał się Will Yun Lee. Natomiast reszta, a już zwłaszcza scena walki na pociągu, nie zapierały tchu w piersi. Raczej włączały czerwony napis „NIEMOŻLIWE”. Moment potyczki na rozpędzonym pociągu miał być zapewne tym wyróżniającym się w całym filmie, charakterystycznym. I owszem, zapewne nikt nie zapomni tego momentu, przynajmniej ja jeszcze o nim pamiętam, ale na pewno nie dlatego, że mnie urzekł. Spodziewałam się czegoś ciekawszego, a wyszło średnio. To zdecydowanie nie będzie moja ulubiona scena filmowa.
Muzyka… Była, ale tak jakby się nie pojawiała. Żadna sekwencja się nie wyróżniła, żadna nie sprawiła, że chciałam się z nią zapoznać po filmie. W przypadku „Pacific Rim” miałam nieodpartą ochotę kupić ścieżkę i słuchać jej na okrągło. W „Wolverine” nie naszła mnie taka chęć. Muszę przyznać, że twórcy ścieżki nie popisali się. Jeżeli film nie jest dobry, to przynajmniej muzyka powinna jakoś ratować produkcję. Niestety, w tym przypadku tak nie jest.
Najnowsze dzieło Marvela polecam zagorzałym fanom adaptacji komiksów. Zapewne wiele osób i tak wybierze się na ten film właśnie dlatego. Jeżeli ktoś chce natomiast obejrzeć dobrą produkcję, niech omija ten film szerokim łukiem, bo się zawiedzie.