„Złoto”, najnowszy film w reżyserii Anthony’ego Hayesa, miało zadatki, by być obrazem co najmniej solidnym. Australijski reżyser w duecie z Polly Smyth stworzył scenariusz kameralnego, dwuaktowego dramatu o samotnej walce o przetrwanie i zaangażował do swojego projektu jednego z najbardziej rozchwytywanych aktorów młodego pokolenia w Hollywood. Niestety, pomimo starań „Złoto” raczej nie znajdzie się w czołówce rankingu najlepszych filmów osadzonych w postapokaliptycznych realiach. Czego zabrakło?
Nieokreślona przyszłość. Dwaj mężczyźni – bez imion i historii - podróżują przez spłowiały australijski pejzaż. Pierwszy, tyle wiemy, to przybysz z Zachodu, małomówny obcy, który marzy o nowym początku z daleka od domu. Drugi jest człowiekiem stąd, zna okoliczne tereny od podszewki i potrafi w nich przeżyć, za każdą cenę. Przygodnych towarzyszy wiąże ze sobą niespodziewane znalezisko: gigantyczny samorodek złota spoczywający pośrodku pustyni. Mężczyźni zawierają układ – podczas gdy Drugi (Anthony Hayes) wyruszy po pomoc do najbliższej osady, Pierwszy (Zac Efron) podejmuje się ochrony odkrycia do jego powrotu.
W momencie, gdy jeden z mężczyzn pozostaje na pustkowiu zdany wyłącznie na siebie, film zmienia się w surwiwalowy thriller. Pod wypalonym do białości niebem postapokaliptycznego świata samotny człowiek mierzy się z ekstremalnym upałem, pragnieniem, drapieżnikami i własnym, balansującym na krawędzi szaleństwa umysłem. Napotkanego obcego nie wita się tutaj serdecznie; stanowi zagrożenie jako rywal w walce o bezcenne, szybko kurczące się zasoby, a w przypadku Pierwszego – także o złoty skarb, mamiącą obietnicę fortuny zakopaną kilka stóp pod ziemią. Zac Efron, aktor, który udanymi kreacjami w „Podłym, okrutnym i złym” czy „Królu rozrywki”, przekreślił już na dobre wizerunek „ładnego chłopca” wytwórni Disney’a, wypada w głównej roli przekonująco. Jego postać intryguje i zarazem odpycha, a jeżeli brakuje jej głębi, to raczej nie z powodu niedostatków warsztatu aktora, ale minimalistycznego scenariusza, w którym zawarto jedynie szczątkowe informacje o przeszłości czy charakterze postaci. Pozytywnie ocenić należy również epizodyczne role Anthony’ego Hayesa i Susie Porter (Nieznajoma), partnerujących Efronowi.
„Złoto” czerpie z tradycji australijskiej kinematografii, która chętnie portretuje człowieka na tle surowej i bezlitosnej, chociaż majestatycznie pięknej natury. Raz poetycki (zdjęcia Rossa Giardiny to ogromny atut filmu) i koncentrujący się na wewnętrznych przeżyciach bohaterów, raz brutalny i naturalistyczny obraz nawiązuje do antywesternów takich jak „Propozycja” (2005) i „Sweet Country” (2017) oraz postapokaliptycznych klasyków z serii „Mad Max” czy „Rovera” (2014). Jak się okazuje, dobre wzorce to jeszcze nie wszystko. Chociaż dopracowane w warstwie wizualnej, „Złoto” wyraźnie kuleje fabularnie, będąc w istocie zlepkiem znanych klisz i zastanawiających wyborów scenariuszowych. Dość powiedzieć, że pozbawiona logicznych podstaw wydaje się być na przykład zawiązująca akcję decyzja bohaterów, by jeden z mężczyzn pilnował (sic!) złota pośrodku australijskiego pustkowia.
Czy film Hayesa należy ocenić jako zły? Nie, ale nie jest to również dobre kino. Sprawdzi się jako poprawnie zrealizowana, surowa i prosta przypowieść o chciwości. I może nie trzeba oczekiwać po nim niczego więcej.