Meryl Streep przyzwyczaiła widzów do tego, że każdy film, w jakim wystąpi, okazuje się prawdziwym majstersztykiem – zarówno aktorskim, jak i fabularnym. Niestety czasami każdy może zbłądzić, czego przykładem jest najnowsza produkcja, w jakiej gwiazda się pojawiła – „Nigdy nie jest za późno”.
Ricki, która swoje życie podporządkowała zdobyciu sławy jako rockmanka, dowiaduje się, że jej córka została porzucona przez męża. Bohaterka postanawia wyruszyć w drogę i pomóc latorośli zmierzyć się z problemem. Cała sytuacja okazuje się o wiele bardziej skomplikowana, gdy widz dowiaduje się, iż przed laty Ricki porzuciła całą swoją rodzinę, by robić karierę muzyczną, która, de facto, nie do końca jej się udała. Prawie zerowy kontakt z bliskimi doprowadził do tego, że dla swoich dzieci nie tylko jest kimś obcym, latorośle obwiniają ją o wszelkie zło. Czy Ricki uda się odnaleźć drogę do serc bliskich?
Pomysł na stworzenie filmu nie okazał się taki zły, przynajmniej w momencie oglądania zapowiedzi produkcji. Niestety, kiedy już obejrzałam obraz – cóż, poczułam się bardzo rozczarowana. Tak dobra obsada, poza Meryl Streep w produkcji pojawia się Kevin Kline, Sebastian Stan czy Mamie Gummer, nie zrekompensowała fabularnego bałaganu, jaki zaserwowali mi twórcy. A bałagan jest naprawdę wielki.
Ten film to jakby kilka odrębnych historii zlepionych w jedną całość – zlepionych, podkreślam, czymś nietrwałym. Odbiorca dostrzega sporo dziur fabularnych i przeskoków pomiędzy poszczególnymi wątkami. Abstrahując już od faktu, że na końcu cała rodzina okazuje się jedną wielką patologiczną jednostką – o dziwo sama bohaterka to najnormalniejsza osoba w tym gronie. Mamy wątek pojednania z rodziną za dość spore grzechy, próbę odnalezienia nowej drogi w życiu, motyw radości z tego, co mamy. Z jednej strony widz otrzymuje całkiem dobrze zapowiadający się początek, by później zostać uraczonym przez twórców niezjadliwym bełkotem. Zaczynanie jednego wątku i natychmiastowe przeskakiwanie do drugiego, nie kończąc czy nawet w jakiś sensowny sposób rozwiązując ten napoczęty, pokazuje, że producenci i twórcy mogli jeszcze wiele przemyśleć, sporo elementów lepiej dopracować.
A wszystko po to, by Meryl mogła trochę więcej pośpiewać. Prawda jest taka, że gdyby nie muzyczne wstawki i rewelacyjna gra aktorki, film okazałby się jedną z największym kinowych pomyłek roku. A tak plasuje się trochę wyżej niż najnowsza „Fantastyczna Czwórka”. Ale niewiele wyżej.
„Nigdy nie jest za późno” to produkcja, która gdzieś na początku zatraciła cały impet. Stracono z oczu kierunek, w jakim powinna rozwijać się fabuła, naładowano do obrazu zbyt dużo górnolotnych pomysłów, które w ostatecznym rozrachunku doprowadziły do tego, że produkcja okazała się niedopracowana i bardzo przewidywalna.