„Templariusze. Miłość i krew” to kolejna, po nie tak dawnej premierze filmu „Millenium: Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet”, pozycja skandynawskiej kinematografii, pojawiająca się w naszych kinach. Dodatkowo najdroższa, gdyż wyłożono na nią aż trzydzieści milionów dolarów. Oparta została na dwóch pierwszych tomach trylogii „Krzyżowcy”, popularnego, szwedzkiego pisarza Jana Guillou. Sam, szczerze mówiąc, nigdy wcześniej o nim nie słyszałem, a to już nie pierwsza ekranizacja jego powieści. Pierwszym filmem opartym na twórczości tego autora było nominowane do Oscara „Zło”. I może najnowsza produkcja Petera Flintha nie pójdzie w ślady tamtego obrazu, ale na pewno skłoniła mnie do sięgnięcia w najbliższej przyszłości po wcześniej wymienioną trylogię.
Obraz opowiada historię Arna Magnussona, syna wysoko postawionego szlachcica, należącego do rodu Falkungów – jednego z trzech najważniejszych w tamtym regionie. Poznajemy go, kiedy jest jeszcze małym chłopcem. W tym samym czasie dowiadujemy się o królewskich planach mobilizacji wojska przeciw niebezpiecznemu wrogowi, jakim stał się ród Sverkerów. Król, poparty przez Falkungów, wpada jednak w zasadzkę i zostaje zamordowany, a jego syn Knut, przy pomocy ojca Arna, zostaje wysłany do przyjaciół w Norwegii, aby w przyszłości mógł wrócić i z Bożą pomocą odzyskać tron. Na jakiś czas sytuacja w kraju się uspokaja, ale za to tragicznemu w skutkach wypadkowi ulega Arn. Od bliskiej śmierci ratują go modły rodziców i boska łaska. Obiecany służbie Bogu trafia do klasztoru, gdzie uczy się i szkoli w walce pod okiem mnichów. Osiągnąwszy dojrzały wiek, zostaje odesłany do wioski. W międzyczasie poznaje piękną Cecilię, z którą połączy go prawdziwa miłość, i z powodu której zostanie zesłany do Ziemi Świętej.
Wbrew tytułowi film nie skupia się na templariuszach i wojnach krzyżowych. Trochę to dziwi, gdyż w zasadzie cały drugi tom powieści opisuje pobyt Arna w Ziemi Świętej. Z tego też powodu poczułem się trochę zawiedziony. Liczyłem, że będzie mi dane zobaczyć obraz choć trochę zbliżony do „Królestwa Niebieskiego” (w moim przekonaniu jednego z najlepszych filmów o tematyce wypraw krzyżowych i walkach w obronie Jerozolimy). Historia skupia się jednak na wydarzeniach mających miejsce w Szwecji, gdzie bohater dorasta, zakochuje się i popada w tarapaty. I nawet, jeśli nie tego oczekiwałem, to muszę przyznać, że fabuła wciągnęła mnie na tyle, by zapolować na literacki pierwowzór. Wracając jeszcze do tytułu, nie mogę powiedzieć, że jest błędny, gdyż druga jego część - „Miłość i krew” - nie kłamie i faktycznie dobrze oddaje filmowe realia.
Obraz trwa ponad dwie godziny, co niestety daje się odczuć, szczególnie przez trochę nudny początek. Z czasem jednak losy głównych bohaterów na tyle wciągają widza, że nieprzyjemne uczucie wydłużającego się czasu zupełnie znika. I w zasadzie poza samym początkiem nie bardzo jest się do czego przyczepić. Aktorzy spisali się bardzo poprawnie. Powiedziałbym, że nawet zadowalająco. Ścieżka dźwiękowa filmu nie jest jakoś szczególnie wyrazista, ale dobrze komponuje się z pozostałymi elementami obrazu. Całość jest spójna i przedstawiona w bardzo prosty, przystępny sposób, co uznam za atut, gdyż niewiele już powstaje takich produkcji.
Krótko mówiąc, mimo że obraz trochę zaskoczył mnie swoją tematyką, bardzo przypadł mi do gustu. I dziwi mnie tylko, dlaczego musieliśmy na ten film czekać prawie dwa lata (premiera światowa: 17.12.2007, polska: 4.12.2009). Ale dystrybucja w naszym kraju często pomija różne perełki, więc pozostaje się chyba cieszyć, że „Templariusze. Miłość i krew” w ogóle pojawią się na ekranach polskich kin, i pozostaje mieć nadzieję, że na kolejną część przygód Arna („Arn: The Kingdom at Road's End”), opartą na ostatnim tomie trylogii, nie będzie nam dane czekać tak długo.