To było tylko kwestią czasu. Twórcy parodii nie kazali nam długo czekać i prawie rok po premierze „Pięćdziesięciu twarzy Greya” zaserwowali widzom parodię tej produkcji. Produkcji, która wzbudziła spore kontrowersje, zebrała kiepskie recenzje, ale w kinach zgromadziła sporą liczbę odbiorców – zarówno fanów, jak i antyfanów książek. Nic więc dziwnego, że twórcy parodii postanowili wykorzystać sukces filmu „Pięćdziesiąt twarzy Greya” i stworzyć swoją wariację o miłosnych problemach bohatera.
Christian Black ma wszystko – sławę, pozycję, pieniądze. Dorobił się na kradzieżach i różnego rodzaju przekrętach, nadal, mimo bogactwa, często sięga po własność należącą do innej osoby. Pewnego dnia, podczas wywiadu, poznaje Hannah – szarą myszkę, która marzy o wielkiej miłości. Christian postanawia lepiej poznać dziewczynę – zabrać ją na przejażdżkę autobusem publicznym, ukraść dla niej samochód, zamontować mnóstwo kamer w jej mieszkaniu… A później pokazać jego pokój zabaw.
Dla wielu widzów „Pięćdziesiąt twarzy Blacka” okaże się lepszym filmem niż oryginał. Mnóstwo humoru, oczywiście bardzo niskiego, jak na parodie przystało, niesamowitych scen, gdzie absurd goni absurd i nonsensów. Ale przecież trudno wymagać od takiego rodzaju produkcji głębi – zwłaszcza że oryginalny film do takowych także nie należy.
Tutaj chodzi o zabawę, spojrzenie na znaną historię przez krzywe zwierciadło i potraktowanie całej opowieści z wielkim przymrużeniem oka. Ten obraz to czysta komediowa rozrywka, aczkolwiek nie jest to produkcja dla każdego. Niski humor i mnogość absurdów sprawiają, że nie każdy jest w stanie przetrwać spotkanie z takim filmem. Parodie rządzą się swoimi prawami.
Największą zaletą tego tupu produkcji jest zabawa w poszukiwanie nawiązań do parodiowanych obrazów. Główną historią, wokół której kręci się akcja, jest oczywiście ta z „Pięćdziesięciu twarzy Greya”, ale poza tym pojawia się sporo nawiązań do innych obrazów, jak choćby „Magic Mike’a” czy popularnego ostatnio serialu „Outlander”.
„Pięćdziesiąt twarzy Blacka” bawi i zaskakuje ilością niesamowitych pomysłów na poprowadzenie fabuły. I właśnie czegoś takiego widz spodziewa się po parodii. Zero ambitnych uniesień, oscarowych ról czy wyszukanego humoru. Tutaj liczą się prostota, niewyszukany humor i swego rodzaju kurioza.