Zawsze przerażała mnie myśl, że moja porcelanowa żaba, która ma głowę na metalowej sprężynie, może nagle do mnie przemówić. Przerażało mnie również to, że dwie nagie gipsowe figurki odmiennej płci, którym brakuje głów (tak zostały wyprodukowane), a które dostałem na swoje któreś tam urodziny, mogły by nagle ożyć i najzwyczajniej w świecie spróbować uprawiania miłości. Taka groteska na szczęście nie będzie nigdy w życiu moim udziałem, ale podobną (tylko że bardzo subtelną) mogliśmy spotkać choćby w filmie animowanym „Toy Story”, dwa lata temu w „Nocy w muzeum”, a całkiem niedawno w jego drugiej odsłonie. W porównaniu do pierwowzoru tym razem jest więcej eksponatów, hałasu, fajerwerków, prezydentów Stanów Zjednoczonych (o jednego) i mądrych głów (co najmniej siedem Einsteinów). Pojawia się nawet różowa (lub fioletowa, w zależności od interpretacji palety kolorów) ośmiornica i oczywiście nasz ulubiony ochroniarz, Larry Daley grany przez Bena Stillera. Mówi się, że kontynuacje zawsze są gorsze od pierwowzoru, tym razem jest trochę inaczej.
Larry zrezygnował z pracy stróża nocnego i rozkręcił swój własny interes, w którym co i rusz wypuszcza na rynek wydawałoby się przydatne gadżety. Do tych ostatnich należy świecąca (!!!) w nocy latarka, którą łatwiej znaleźć… Nic to, brniemy dalej. Po dłuższym czasie Larry odwiedza przyjaciół z muzeum i dowiaduje się (między wyrzutami Jedediaha, mającemu mu za złe to, że ich zostawił), że lwia część eksponatów ma zostać przeniesiona do archiwum w Waszyngtonie. Niestety wraz z nimi trafia tam też magiczna tablica ożywiająca ich na nocne harce. Jeśli w poprzednim muzeum nie sprawiało to większych problemów, to w tak ogromnym jakim jest Smithsonian pewne jest, że skończy się to katastrofą. Do tego jest tam mumia (oczywiście sztuczna) faraona, który dzięki tablicy będzie chciał przywołać swoją armię ptakopodobnych (nie trudno znaleźć tu powiązanie z Goa’uld’ami z serialu Stargate) żołnierzy. Larry wyrusza do Waszyngtonu na ratunek przyjaciołom, a na miejscu zakocha się w Amelii Earhart, przekona się, że Napoleon jest niższy nawet od niego, a Al Capone był po prostu czarno-biały.
Jak widać, wszystkiego w drugiej odsłonie „Nocy w muzeum” jest po prostu więcej. Więcej lokacji, bohaterów, stworów, małpek kapucynek, no i oczywiście magii. Można początkowo odnieść wrażenie, że tak duże przeładowanie postaci może zmęczyć widza. Niekoniecznie. Reżyserowi obydwu części Shawnowi Levy’emu udało się bardzo dobrze odnaleźć proporcje między fabułą, głównymi bohaterami, dialogami, a innymi postaciami służącymi raczej jako dekoracja. Wszystko oczywiście kręci się wokół Bena Stillera, a każda inna postać, jeśli w danym momencie wyczerpała swój potencjał w konkretnej scenie, była wycofywana na bok. Chciałoby się zapewne niektórych bohaterów poznać lepiej, bliżej, lub po prostu na nich popatrzeć. Niestety w tym wypadku trzeba po prostu użyć swojej nieograniczonej niczym wyobraźni i samemu ożywić co poniektóre eksponaty. Fabuła, zresztą jak cały film, jest bardzo dynamiczna. Nie ma miejsca na nudę, brak przestojów a gagi są jasne i zrozumiałe. Momentami tylko są niepotrzebnie przeciągane, przez co usłyszenie po raz kolejny tych samych kwestii może trochę znużyć. Efekty specjalne są barwne i na wysokim poziomie. Zresztą w samym filmie nie ma miejsca na szarość i smutek, tylko jest zabawa na 102.
Gra aktorska w tym filmie nie jest jakąś specjalną wyższą szkołą jazdy. Ben Stiller nie ewoluował od poprzedniej części, Owen Willson raczej też nie zaskakuje, podobnie jak Steve Coogan. Widać za to brak Robina Williamsa, który pojawia się zaledwie w kilku epizodach. Wisienką na torcie w tym towarzystwie wydaje się Amy Adams, która gra Amelię Earhart. Jej niezaprzeczalny urok osobisty w połączeniu z niezwykłą pewnością siebie granej postaci, nutką subtelnego seksapilu i teksańskiego akcentu dodaje filmowi kolorytu.
„Noc w muzeum 2”, tak jak poprzednia część, zapewnia doskonałą rozrywkę dla całej rodziny. Tutaj każdy znajdzie coś dla siebie: przygodę, romans, dramat, akcję, a nawet troszkę horroru. Taki mariaż gatunkowy, plus szeroki wachlarz postaci, powoduje, że spędzenie półtora godziny w kinie czy przed telewizorem nie jest straconym czasem, a doskonałą rozrywką. Jedynym jego minusem jest fakt, że to tylko doskonała rozrywka. I nic poza tym.