Warto zauważyć, że film w Polsce, jak i wielu innych krajach przeszedł bez najmniejszego echa. Sama długo odkładałam obejrzenie tego filmu, prawdopodobnie z uwagi na migawkowy opis produkcji, pojawiający się na wielu stronach powiązanych z kinem. Seans przerwałam po kilku minutach, już z góry oceniając, że wiem jaki to rodzaj kina – o wojnie, o cierpieniu, o nieudanej próbie odnalezienia szczęścia. Jednak ku mojej wielkiej uciesze, kontynuowałam dalej.
Jest to dramat produkcji multikulturowej: Belgii, Francji, Niemiec, Szwecji i Tunezji. Dotyka bardzo ważnego tematu, ale również niezmiernie świeżego – stąd też niektórzy uznali, że to za wcześnie, aby tak przedstawiać wojnę w Syrii, kiedy właściwie nie została zakończona. Reżyserem filmu jest Kaouther Ben Hania, która odpowiada również za takie produkcje jak: „Piękna i Bestie” czy „Zaineb Takrahou Ethelj”.
Obraz przedstawia ciężką walkę o godne życie, o możliwość ucieczki z opętanej wojną Syrii. Ukazane zostały wszechobecnie panujące restrykcje połączone z kulturą i religią, bowiem publiczne obnoszenie się z miłością było co najmniej nie na miejscu.
Obsada aktorska w filmie jest bardzo dobrze dobrana. Główną rolę Sama Ali zagrał Yahya Mahayni – aktor syryjskiego pochodzenia. Możemy również zobaczyć francuską aktorkę Dea Liane, Belga - Koena De Bouw czy włoską piękność Monicę Belluci. Błędem byłoby nie wspomnieć o znakomitym soundtracku, który wybitnie ciężko znaleźć po seansie w internecie. Muzyka zapada w pamięć za sprawą takich utworów jak Emel – „Merrouh”, Magolo Mata – „Tell Me Something I Don’t Know” oraz Filiae mestae Jerusalem, RV 638: I, „Filiae maestae Jerusalem” w wykonaniu Philippe Jaroussky i Acte I „Dammi i colori … Recondita armonia” w wykonaniu Giorgio Lamberti i Filharmonii Słowackiej pod przewodnictwem Alexandra Rahbari.
Reżyserka postanowiła połączyć świat współczesnej sztuki z problemem uchodźców. Film miał swoją premierę na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji w sekcji „Horyzonty”. Pierwszym impulsem do stworzenia filmu była wystawa w Luwrze w 2012 roku, poświęcona belgijskiemu artyście Wim Delvoye. Aktem sztuki było niesławne dzieło – wytatuowany mężczyzna, do dziś regularnie pojawiający się w galeriach na całym świecie. Historia dotycząca uchodźców pojawiła się niewiele później – tak powstał „Człowiek, który sprzedał swoją skórę”.
Przedstawiony obraz zachwyca, hipnotyzuje, sprawia, że chcemy więcej. To powiew świeżości, który dawno nie dotykał problematyki uchodźców z krajów ciemiężonych i ogarniętych wojną.