logowanie   |   rejestracja
 
Mufasa: The Lion King (2024)
Mufasa: Król Lew
Mufasa: The Lion King (2024)
Reżyseria: Barry Jenkins
Scenariusz: Jeff Nathanson, Linda Woolverton
 
Obsada: Aaron Pierre ... Mufasa (G)
Kelvin Harrison ... Taka (G)
Tiffany Boone ... Sarabi (G)
Kagiso Lediga ...  (G)
Preston Nyman ... Zazu (G)
 
Premiera: 2024-12-20 (Polska), 2024-12-18 (Świat)
   
Filmometr:
Odradzam 50% Polecam
Ocena filmu:
oczekuje na 5 głosów
Twoja ocena:
 
Recenzja:
 
Od zera do bohatera [recenzja Blu-ray]

Chociaż aktorski „Król lew” z 2019 roku nie spotkał się z przychylnymi recenzjami zarówno krytyków, jak i publiczności którzy narzekali na fotorealistyczne podejście odnośnie projektu zwierzęcych bohaterów, czy zbyt wierne odwzorowanie fabuły animowanego poprzednika sprzed ćwierć wieku, to mieszane opinie nie przeszkodziły disnejowskiej produkcji w reżyserii Jona Favreau w osiągnięciu spektakularnych wyników finansowych – aktorska reimaginacja rysunkowego klasyku z połowy lat 90. ubiegłego wieku, na którym wychowały się całe pokolenia millenialsów potrzebowała zaledwie trzech tygodni, by zebrać od widzów na całym świecie ponad miliard dolarów, a w ciągu miesiąca stała się dziesiątym najlepiej zarabiającym filmem wszech czasów przekraczając najśmielsze oczekiwania analityków i sceptyków disnejowskich remake’ów. Nie powinien zatem nikogo dziwić fakt, że włodarze z wytwórni Myszki Miki od razu zabrali się za realizację kolejnej odsłony z lwiej franczyzy, jednak zamiast wykorzystać istniejące już historie w postaci animowanych sequeli direct-to-video, scenarzyści Disneya postanowi oprzeć fabułę na zupełnie świeżym pomyśle – nowa historia miała zostać przedstawiona z perspektywy Rafikiego, opowiadającego córce Simby, Kiarze o dziejach młodego Mufasy i skupiać się na braterskiej więzi, która ostatecznie przerodziła się w konflikt prowadzący do przemiany lwiątka Taki’ego w antagonistę, doskonale znanego widzom pod imieniem Skaza. I choć już na starcie przy okazji grudniowej premiery kontynuacja o przygodach przyszłego króla lwiej ziemi w reżyserii Barry’ego Jenkinsa zgarnęła skromne trzydzieści pięć milionów, to parafrazując tytuł „I Just Can’t Wait To Be King”, czyli jednego z przebojów z oryginalnego soundtracku skomponowanego przez Hansa Zimmera, „Mufasa” musiał po prostu cierpliwie poczekać by stać się królem światowego box office’u, wracając po kilku tygodniach na szczyt zestawienia i zbliżając się do końcowego wyniku „Czarownicy” z 2014 roku, która również przedstawiała origin story jednego z najbardziej rozpoznawalnych Czarnych Charakterów w historii studia. Czyżby zadziałała magia muzyki debiutującego nieoczekiwanie w lwiej franczyzie złotego chłopca musicalu Lina-Manuela Mirandy, a może to zasługa twórcy oscarowego „Moonlight”, który przed laty udowodnił, że jak nikt inny zna się na opowiadaniu historii o relacjach i odkrywaniu siebie?

Zanim przeniesiemy się w przeszłość, by odkryć nieznaną historię Mufasy który został władcą zwierząt, pomimo że w jego żyłach nie płynęła błękitna krew, najnowsza produkcja rozpoczyna się od prologu kontynuującego wydarzenia z oryginalnego filmu gdy po detronizacji Skazy i przywróceniu harmonii na terenach przyległych do Lwiej Skały nowa para królewska Simba i Nala spodziewająca się potomstwa udaje się w odlegle miejsce, by przygotować się do nadchodzącego porodu. Rodzice zostawiają Kiarę pod opieką Timona i Pumby, jednak dwójka przyjaciół nie potrafi zapanować nad żywotną pociechą i wkrótce na pomoc przybywa Rafiki, który by dodać jej otuchy i zabawić podczas szalejącej burzy postanawia przedstawić młodej lwicy historię jej dziadka Mufasy i jego niełatwej, usianej wieloma przeciwnościami losu drogi na lwi tron. W opowieści małpiego mędrca cofamy się do momentu, w którym młody Mufasa wybiera się z rodzicami do potoku, by zrozumieć znaczenie i wagę tego miejsca dla wszystkich zwierząt – w wyniku powodzi rwąca rzeka porywa lwiątko, które odłącza się od swojej biologicznej rodziny. Jego życie ratuje Taka, który zabiera go do stada zarządzanego przez króla Obasiego, który zgadza się (choć niechętnie) na przygarnięcie przybłędy. Wkrótce pomiędzy Taką, a Mufasą zawiązuje się braterska więź, jednak sielanka w nowej rzeczywistości nie trwa długo – pretendentów do tronu i dominacji nad afrykańskimi ziemiami jest znacznie więcej i niebawem białe lwy zaczynają nawiedzać naszych bohaterów zmuszając ich do ucieczki. Tak rozpoczyna się epicka przygoda, w której małym lwiątkom towarzyszyć będą też spotkana na ich drodze Sarabi i jej ptasi kompan Zazu oraz mandryl Rafiki, a ich celem będzie ziemia obiecana Milele – legendarna rajska kraina, w której zwierzęca drużyna na znaleźć nie tylko schronienie, ale i nowe, lepsze życie. Przyjaciele wędrują przez głębokie wąwozy i pokryte śniegiem szczyty, a po drodze muszą solidarnie stawić czoła licznym zagrożeniom – te trudy podróży wystawią przyjaźń dorosłych już Mufasy i Takiego na poważną próbę, a los pokaże któremu z nich tak naprawdę pisana jest rola króla…


Rzadko kiedy do swoich wielkich familijnych blockbusterów wytwórni Myszki Miki udaje się zakontraktować twórców, którzy są jednoznacznie kojarzeni z kinem artystycznym, dlatego dużym zaskoczeniem dla fanów X muzy była wiadomość, że to Barry Jenkins nakręci prequel „Króla lwa” z 2019 roku. Reżyser, który dopiero co wówczas święcił triumfy z filmami „Gdyby ulica Beale umiała mówić” oraz nagrodzonym Oscarem „Moonlightem” miał niełatwą misję do spełnienia, by powrót na afrykańską sawannę uczynić dla widzów satysfakcjonującym doświadczeniem i początkowo nie chciał nawet podjąć się pracy nad produkcją z uniwersum „Króla lwa”. Jak wyznał w wywiadzie, kiedy w 2020 roku jego agent zaproponował mu projekt, od razu odmówił. „Zadzwonił do mnie agent i powiedział: Disney przysłał ten projekt – prequel do Króla lwa. A ja odpowiedziałem: Tak, to się nie wydarzy. I to nawet bez czytania scenariusza!”. Nieoczekiwane połączenie Jenkinsa, znanego z kameralnych dramatów, z wysokobudżetową produkcją Disneya wydawało się nietrafionym wyborem i dopiero namowy jego partnerki, reżyserki Lulu Wang, przekonały go, by przeczytać scenariusz autorstwa Jeffa Nathansona. W trakcie lockdownu Jenkins postanowił dać projektowi szansę: „Spodziewałem się przeczytać pięć stron, a po 45 stronach powiedziałem: Kurczę, to jest dobre!”. Reżyser był zaskoczony, jak wiele nowych aspektów wnosi prequel do świata znanego z „Króla lwa”. Scenariusz poruszał tematy bliskie jego twórczości, takie jak więzi rodzinne, tęsknota, wspólnota i dziedzictwo. Jenkins podkreślał, że wizja Nathansona była zgodna z jego zainteresowaniami artystycznymi, zwłaszcza w kwestii relacji międzyludzkich – filmowiec chciał stworzyć obraz na kształt odrębnego, niezależnego filmu, ale jednocześnie oddać szacunek do animacji, która przemycając wartościową lekcję dla najmłodszych, wychowała niejedno już pokolenie i ukształtowała jego gust filmowy.

Dla Jenkinsa, który określa film jako „animowany” pomimo fotorealistycznego stylu, projekt był wyjątkowym wyzwaniem: „Ciągle współpracuję z animatorami, którzy manipulują tymi fotorealistycznymi modelami w sposób ekspresyjny. To zupełnie inne narzędzie”. Pomimo trudności w odnalezieniu się w formie animowanej Jenkins starał się, aby jego styl był widoczny na ekranie. Dziennikarz portalu Vulture, z którym rozmawiał, podał za przykład długie, ciągłe ujęcia. Podobno Disney obawiał się, że ich tempo może być zbyt wolne dla młodszych widzów. Pierwszy zwiastun familijnej produkcji opublikowany na mediach społecznościowych Barry’ego Jenkinsa zachwycił znaczną część fanów Disneya, jednak spotkał się też z krytyką – wśród niektórych osób istniało przekonanie, że nominowany do Oscara filmowiec "sprzedał się", podejmując się reżyserii blockbustera. Pojawiły się także komentarze, że Jenkins jest "zbyt dobry i utalentowany na bezduszną maszynę Boba Igera", a sam pewnie chciał zrobić film Disneya "dla pieniędzy", aby dorobić sobie na inne projekty. Jenkins powiedział temu wszystkiemu dość i odpowiedział internautom na portalu X: „Nie ma nic bezdusznego w Królu Lwie. Przez ostatnie dekady dzieci w kinach na całym świecie doświadczały zbiorowego żalu po raz pierwszy, odkrywając jednocześnie Szekspira w niezliczonych językach. To najpotężniejsze narzędzie doświadczania zbiorowej empatii”. Ta wypowiedź nie spodobała się Q. Anthony'ego Aliemu, który miał przeprowadzić wywiad z reżyserem podczas premiery filmu Moonlight na festiwalu TIFF. Jenkins odpowiedział na ten zarzut, pokazując projekty, nad którymi pracował w trakcie pisania scenariusza do "Moonlight". Jak sam zaznaczył, od lat zajmował się filmami tworzonymi z myślą o dzieciach, a przy prequelu „Króla lwa” korzystał z motywów, które były obecne w jego poprzednich filmach. W zeszłorocznym numerze Empire pojawił się wywiad z Jenkinsem, który ujawnił, co wspólnego ma „Mufasa: Król lew” z jego poprzednimi produkcjami – okazuje się, że bardzo dużo.


Reżyser wyjaśnił, że w najnowszym filmie Disneya scenariusz powstał na bazie historii o dwóch rodzinach, które w końcu doprowadzają do konfliktu: „Scenariusz skupia się na historii dwóch rodzin. Rodzina, która powstała pomiędzy postaciami, których znamy jako Skaza i Mufasa, a także drugą rodziną, którą Mufasa buduje i rozwija w trakcie filmu. Te dwie rzeczy były bardzo powiązane z moją poprzednią pracą – zwłaszcza z tymi dwoma bohaterami, którzy próbowali ze sobą rozmawiać, aby dowiedzieć się, jaki jest prawdziwy stan ich przyjaźni, a nawet braterstwa”. Jenkins dodał, że Mufasa tworząc swoją własną rodzinę, opierać się będzie na własnych doświadczeniach i przekraczaniu barier: „Tworząc rodzinę, Mufasa uczy się przekraczać własne bariery i korzystać z zebranego doświadczenia. Poprzez kontakt z różnymi lwami i obserwowanie, jak inni radzą sobie w sytuacjach, które mogą być dla niego przerażające. Podobnie jak my wszyscy uczy się, będąc wewnątrz społeczności, a nie będąc poza nią”. Po mieszanych opiniach, jakie zebrała wersja z 2019 roku, naturalnie pojawia się pytanie: czy Disney wyciągnął wnioski i zrobił lepszy film – nie tylko fabularnie, ale i wizualnie? Gdy sześć lat temu Jon Favreau tworząc swój remake skopiował animowany oryginał nie siląc się na choć niewielką inwencję własną jednym z zarzutów pod kierunkiem komputerowej reimaginacji było hiperrealistyczne przedstawienie zwierzęcych bohaterów – i chociaż całkiem słusznie można było się zachwycać realizmem przestawionej fauny mieszkańców Lwiej Skały niemal wyjętych żywcem z programów National Geographic, to z pozbawionych ekspresji pyszczków wyparował też cały emocjonalny przekaz. „Mufasa” odpowiada na tę krytykę próbując znaleźć balans pomiędzy fotorealizmem, a znaną z bajek wyrazistą mimiką głównie w sekwencjach musicalowych i scenach z młodszymi wersjami protagonistów, które doskonale wyrażają żywe emocje.

To zresztą właśnie obsada filmu (szczególnie ta najmłodsza) i ich interakcje są największym sercem filmu Barry’ego Jenkinsa, które nadają życia animowanym komputerowo postaciom i napędzają całą historię. O tym jak dobrze czują się we własnym towarzystwie Theo Somulu wcielający się w młodego Takę i Braelyn Rankins odgrywający młodego Mufasę mogliśmy się przekonać już w filmikach reklamujących ścieżkę dźwiękową obrazujących pozaekranową przyjaźń pomiędzy nastoletnimi chłopcami – młodzi aktorzy zdołali przemycić tę naturalną chemię także do filmu nadając swoim protagonistom prawdziwości i czyniąc ich braterską więź przekonującą, na której zgliszczach zbudowano w końcu fabułę oryginalnego „Króla lwa”. W dorosłych odpowiednikach protagonistów usłyszymy Kelvina Harrisona Jr. jako Takę i Aarona Pierre’a w roli Mufasy, których późniejsza relacja obciążona jest napięciem spowodowanym rywalizacją i narastającą zazdrością. W roli głównego antagonisty wystąpił znany z częstego portretowania na ekranie szwarccharakterów duński aktor Mads Mikkelsen jako charyzmatyczny lider białych lwów Kiros, którego charakterystyczny głęboki i niski głos nadaje zwierzęcemu łotrowi aury niepokoju i tajemnicy. Cała obsada tworząca zgraną paczkę znaną z wersji live action z 2019 roku w osobach Donalda Glovera (Simba), Beyonce (Nala), John Kani (Rafiki), Billy Eichner (Timon) i Seth Rogen (Pumba) powraca, jednak ich udział jest zaledwie epizodyczny na zasadzie przerywników dla głównej historii. Warto też dodać, że filmowa kontynuacja rozpoczyna się od wzruszającego akcentu, jakim jest dedykacja pojawiająca się na samym początku seansu dla zmarłego na trzy miesiące przez premierą Jamesa Earla Jonesa, który podłożył głos pod Mufasę zarówno w rysunkowej produkcji jak i w jej aktorskim remake’u – wykorzystane archiwalne nagrania aktora nie tylko oddają należyty hołd dla nieocenionego wkładu w lwią franczyzę, ale i przypominają o majestatyczności postaci, którą tytułowy bohater stanie się w przyszłości.


Bez wątpienia animowany tradycyjną metodą „Król lew” z 1994 roku zawdzięczał wiele w swoim odbiorze muzycznej ilustracji stworzonej wówczas przez Hansa Zimmera i piosenkom Eltona Johna – do filmowej kontynuacji Disney postanowił jednak oddelegować Lina-Manuela Mirandę, który doskonale zrozumiał sceniczne korzenie najnowszego filmu Barry’ego Jenkinsa i starał się należycie uhonorować trwającą już trzy dekady muzyczną spuściznę. Biorąc pod uwagę fakt, że „Hamilton” stał się jednym z najczęściej odgrywanych musicali ostatnich lat, angaż Mirandy nie powinien nikogo dziwić – nawiązujący do szekspirowskiego dramatu „Król lew” ma w końcu więcej wspólnego ze sceniczną twórczością muzyka, niż jakikolwiek poprzedni disnejowski projekt w jego hollywoodzkiej karierze, jednak nazywany „złotym dzieciem Boradwayu” Lin-Manuel zadbał także o nostalgiczne połączenie z przeszłością. Zarówno animowany „Król lew” jak i jego aktorski odpowiednik od pierwszych chwil porażają emocjonalnym przekazem solowych afrykańskich partii w wykonaniu emigranta z RPA, Lebohanga Morake – słynne „Nants Ingoyama”, czyli w tłumaczeniu z języka Xhosa „oto nadchodzi lew” jest chyba jednym z najsłynniejszych otwarć filmowych w historii muzyki ze świata X muzy i na zawsze już zapisało się w kinematografii, bezbłędnie przywołując na myśl afrykańską florę i faunę wizjonerskich rysowników ze studia w Burbank. Swój charakterystyczny ślad Lebo M. odcisnął na wszystkich dotąd soundtrackach do produkcji ze świata „Króla lwa” i nostalgiczną rewizytę zalicza także na najnowszym albumie z piosenkami do „Mufasy”. Podobnie jak trzy dekady temu seans otwiera wokal Lebo M. w „Ngomso” – to zaledwie ponadminutowe intro nadaje produkcji oczekiwanego majestatu i ukazuje właściwie obrany muzyczny kierunek, niejednokrotnie wykorzystując w dalszej części znany nam z „We Are All Connected”, czy „I Was Just Trying To Be Brave” temat tytułowego protagonisty do lwiego tronu.

Reżyser filmu Barry Jenkins zaprosił Lina-Manuela Mirandę do współpracy na początku 2022 roku, a muzyk początkowo pracował nad nowym materiałem w całkowitym sekrecie – w promocyjnych wywiadach nie krył jednak swojej ekscytacji: „Król Lew ma niesamowitą muzyczną spuściznę – piosenki do niego pisali w końcu jedni z najlepszych autorów na świecie i jestem ogromnie zaszczycony, że mogę być częścią tego. Praca u boku Barry’ego Jenkinsa nad ożywieniem historii Mufasy była przyjemnością i nie możemy doczekać się, aż widzowie doświadczą tego w kinach”. I chociaż sześć nowych piosenek to zaledwie kwadrans oryginalnej muzyki, to trzeba przyznać, że znajdziemy wśród nich klimatyczne propozycje – jedną z nich jest nastrojowe „Milele” wykonane przez Anikę Noni Rose, w którym ciemnoskóra piosenkarka znana z głosu Tiany w „Księżniczce i żabie” tym razem w roli biologicznej matki Mufasy przypomina wszystkim słuchaczom o swoim ciepłym i mocnym wokalu z tekstem zawierającym nawiązania do utworu Tiny Turner z jednego z animowanych sequeli. Podobieństw do wielkiego poprzednika na nowym soundtracku jest zdecydowanie więcej, niż tylko retrospektywne odniesienia do słów znanych hitów – idąc wzorem niedoścignionego oryginału na trackliście znajdziemy także piosenkę przyszłego antagonisty „Brother Betrayed” i miłosny duet „Tell Me It’s You”, jednak najwięcej frajdy sprawiają sekwencje musicalowe z pełną obsadą jak hymn małoletnich przyjaciół „I Always Wanted A Brother”, czyli temat w którym Miranda czuje się jak ryba w wodzie. Nagradzany twórca teatralnych przedstawień wyznał, że to w końcu jego praca dostarczać czystej rozrywki, a o lwim uniwersum myśli w znacznie szerszych kategoriach: „Świat Króla lwa obejmujący także sceniczny musical stanowi dla mnie odrębny gatunek i swoim wkładem chciałem upamiętnić poczucie nieskrępowanej zabawy, jakie towarzyszyło widzom podczas oryginalnego seansu”. Trzeba przyznać, że LMM w swojej propozycji bezbłędnie uchwycił znaczenie wyrażenia „hakuna matata”, które po dziś jest mottem disnejowskich bohaterów.


WYDANIE BLU-RAY

Najnowszy live-action Disneya „Mufasa: Król lew” debiutuje na polskim rynku wydań fizycznych zaledwie trzy miesiące po premierze kinowej w iście królewskiej odsłonie – fani kina domowego nie tylko otrzymują do wyboru standardowe do tej pory edycje DVD i Blu-ray, ale i pakiet dwóch części zamkniętych w jednym boxie oraz po raz pierwszy w historii także wersję 4K zarówno w plastikowym pudełku, jak i ekskluzywnym opakowaniu typu „steelbook”! To prawdziwy ewenement, gdyż wytwórnia Myszki Miki nie dostarczała do tej pory wydań UHD na polski rynek, jednak sytuacja zaczęła się zmieniać w zeszłym roku na sprawą edycji na czarnych krążkach od powiązanych z Disneyem marek „Marvel” oraz „20th Century Studios”. Obraz na błękitnym dysku został zapisany w formacie 1.85:1, a więc wypełnia on cały ekran telewizora i prezentuje się perfekcyjnie – każdy kto ciepło wspomina prezentację na płycie do pierwszej części z 2019 roku nie będzie zawiedziony sequelem. Pomimo, że fotorealistyczny styl został skorygowany, by nadać postaciom więcej mimiki i emocji, to wizualnie transfer robi jeszcze większe wrażenie na widzu, prezentując szeroką paletę kolorów w zmieniającym się krajobrazie na ekranie – na szczególną uwagę zasługuje soczyście barwna sekwencja z piosenką „Milele”, ilustrująca utopijną krainę szczęścia, czy kontrastujące z nią wysokogórskie śnieżne środowiska, utrzymane w chłodnej kolorystyce. Oryginalna ścieżka dźwiękowa została zapisana w formacie DTS-HD Master Audio 7.1, natomiast polski dubbing otrzymujemy standardowo jako Dolby Digital 5.1 – obie ścieżki są aktywne i dynamiczne podczas całego seansu, niezależnie czy słyszymy czysty głos postaci (w tym majestatyczną niską barwę Jamesa Earla Jonesa), żywe wykonania piosenek Mirandy, czy sekwencje wypełnione akcją, a wykorzystane efekty dźwiękowe budują naturalny dźwiękowy pejzaż afrykańskiego otoczenia. W polskim dubbingu usłyszmy Jakuba Kordasa i Karola Jankiewicza w rolach odpowiednio Mufasy i Taki, a także Michała Pielę (Pumba), Macieja Stuhra (Timon), Jana Peszka (Rafiki), Ewę Prus (Sarabi), Michała Franca (Zazu), a antagonista Kiros przemówi głosem Roberta Więckiewicza.

Na dysku oprócz filmu umieszczono też całkiem pokaźny zestaw materiałów dodatkowych, które trwają ponad 35 minut i odsłaniają kulisy powstawiania komputerowej produkcji. Na początek obejrzymy „Milele: Tworzenie filmu Mufasa: Król lew” (13:53), czyli główny making-of skupiający się wybiórczo na poszczególnych aspektach filmu, podczas gdy obsada oraz ekipa dzielą się z widzami wrażeniami z oryginalnej animacji. Następny w kolejce materiał to „Piosenki sawanny” (8:40) dokumentujący rozmowę pomiędzy reżyserem Barry’m Jenkinsem, a Linem-Manuelem Mirandą o tworzeniu soundtracku. „Timon, Pumba i strusie jaja” (4:31) to z kolei utrzymane w lżejszym tonie krótkie wideo ukazujące ciekawostki i ukryte odniesienia do animowanego „Króla lwa”, a w dalszej części znajdziemy też teledysk do piosenki „Zawsze chciałem mieć brata” (1:17), a także „Sceny niewykorzystane” (5:13), czyli kolekcję sekwencji, które wypadły z ostatecznej wersji filmu. Na sam koniec umieszczono „Ruch na rzecz ochrony lwów” (1:34), czyli wideo promujące szlachetną inicjatywę, a także bezpośredni dostęp do filmowych utworów jako „Wybór piosenek”. Sequel „Króla lew” możemy także odtworzyć w wersji „Śpiewaj razem z nami”, czyli opcji filmu w trybie karaoke. Statyczne menu główne jest dostępne w języku polskim.


PODSUMOWANIE

„Król lew” należy dziś do jednej z najcenniejszych pereł tradycyjnej animacji w ponad stuletnim katalogu Disneya, a przygody małego Simby od pokoleń bawią nie tylko najmłodszych odbiorców, ale i dorosłych już dziś widzów, którzy zapamiętali animowany klasyk ze swojego dzieciństwa – to jak wielką popularnością od czasu kinowej premiery w 1994 roku cieszy się oryginalny film rysunkowy mogliśmy się przekonać podczas zeszłorocznego 17. Festiwalu Muzyki Filmowej w Krakowie, na którego spektakularny finał ponad dziesięciotysięczna publiczność zgromadzona w hali Tauron Arena obejrzała animowanego „Króla lwa” z muzyką na żywo pod batutą Erika Ochsnera przy udziale Orkiestry Akademii Beethovenowskiej oraz chórów Filharmonii Krakowskiej i Pro Musica Mundi. Jak podsumował wydarzenie dyrektor artystyczny festiwalu Robert Piaskowski, od dłuższego czasu nosił się on z pomysłem, by wrócić do klasycznej wersji rysunkowego pierwowzoru i nadać jej epicką oprawę, gdyż ta historia wciąż wywołuje silne emocje. Nikogo zatem nie powinien dziwić ciągły rozwój lwiego uniwersum i chęć dopisania nowego rozdziału do tej ponadczasowej legendy – przedstawiciele wytwórni Myszki Miki już wcześniej zapowiadali, że kasowy sukces „Mufasy” sprawi, że studio będzie otwarte na stworzenie wielu następnych produkcji o władcach Lwiej Skały, co ma doprowadzić do stworzenia wielkiej, epickiej sagi na kształt „Gwiezdnych wojen”. Po chłodnym przyjęciu odtwórczego remake’u z 2019 roku, gdy publiczność przekonana była, że we włodarzach wytwórni urosła jedynie miłość do pieniędzy, rewizyta w słynnym uniwersum zdaje się odkupywać główne grzechy swojego aktorskiego poprzednika i przekonywać fanów, że filmowcy Disneya wsłuchali się w głosy krytyki – emocje znów pojawiają się na twarzach zarówno publiczności, jak i komputerowych bohaterów gdy poznajemy losy młodego Mufasy na długo zanim został on królem afrykańskiej ziemi. Reżyser Barry Jenkins zwykle kojarzony z kinem artystycznym nadał nowej historii wyważoną dramaturgię, a Lin-Manuel Miranda zadbał o muzykę, która podkreśla przygodę i humor oddając jednocześnie hołd animowanemu pierwowzorowi. „Mufasa: Król lew” to kolejne origin story, które pogłębia znany nam świat i stanowi doskonały mariaż świeżości i nostalgii w jednym – być może to jedna z przyczyn, dlaczego naciągająca aktorska reimaginacja „Herkulesa” ma skupić się na początkach Hadesa, władcy podziemia. Najwidoczniej na każdego złoczyńcę Disneya „przyjdzie czas”…

Recenzja powstała dzięki współpracy z Galapagos – dystrybutorem filmu na Blu-ray.

Mufasa: Król Lew (Blu-ray)
autor:
CaptainNemo
ocena autora:
dodano:
2025-04-02
Dodatkowe informacje:
 
O filmie
Pełna obsada i ekipa
Wiadomości [0]
Recenzje
  redakcyjne [1]  
  internautów [0]  
dodaj recenzję
 
Plakaty [1]
Zdjęcia [20]
Video [1]
 
DVD
 
dodaj do ulubionych
 
Redakcja strony
  Radosław Sztaba
dodaj/edytuj treść
ostatnia modyfikacja: 2025-01-13
[odsłon: 13741]
Zauważyłeś błędy na stronie?
Napisz do redakcji.
 

Kinomania.org
 

kontakt   |   redakcja   |   reklama   |   regulamin   |   polityka prywatności

Copyright © 2007 - 2012 Filmosfera