Czy po dekadzie piosenki z „Krainy lodu” wciąż mają tę moc? [recenzja OST]
Arkadiusz Kajling | 2024-01-10Źródło: Informacja prasowa
Gdy w 1995 roku Pixar wypuścił pierwszy pełnometrażowy film animowany na świecie stworzony w całości dzięki komputerom nikt nie przypuszczał, że w przyszłości komputerowe animacje zawojują światem. Dziś nie wyobrażamy sobie bez nich współczesnego kina, a niedawne produkcje Disneya, jak „Zwierzogród”, „Vaiana: Skarb oceanu”, czy najświeższa z nich „Nasze magiczne Encanto” zdają się to potwierdzać, zdobywając sukcesy na każdym polu i bijąc rekordy popularności na platformach streamingowych ku uciesze fanów na całym świecie. To właśnie niedawna encantomania przypomniała mi o innym animowanym hicie popkulturowym sprzed lat –  dziesięć lat temu świat po raz pierwszy poznał losy dwóch sióstr z dalekiego królestwa gdzieś w Skandynawii i zakochał się w tej opowieści bez opamiętania, rozpoczynając jedną z najbardziej dochodowych franczyz w historii Disneya (o wielkości tego cyklu niech poświadczy fakt, że bohaterki Anna i Elsa nie należą do popularnej serii „Księżniczki Disneya”, mimo ich oczywistego arystokratycznego pochodzenia, a stanowią markę samą w sobie). Tak wielki i natychmiastowy sukces komercyjny (1,2 miliarda dolarów w box office’ie) oraz artystyczny (dwie statuetki Oscara za piosenkę i muzykę) zaowocował po sześciu latach sequelem eksplorującym przeszłość królewskich protagonistek, a w między czasie także dwiema krótkometrażówkami „Gorączka lodu” oraz „Przygoda Olafa” – nic więc dziwnego, że w dobie kinowych animacji o budżetach ponad 200 milionów dolarów i coraz mniejszych dochodach z kin Disney postanowił zwrócić się w stronę sprawdzonych tytułów zapowiadając w zeszłym roku kontynuacje „Zwierzogrodu”, „Toy Story” oraz... aż dwie kolejne odsłony „Krainy lodu”! Tak wielka popularność serii (a także finansowe porażki studia w ostatnich latach) każą nam po dekadzie od premiery pochylić się nad sprawdzonymi elementami musicalowej animacji i głębiej zastanowić się co sprawia, że z tak wielkim sentymentem wspominamy dziś „Krainę lodu” oraz jego kultowy już soundtrack.
 
Fabuła „Frozen” została swobodnie osnuta wokół baśni Hansa Christiana Andersena pt. „Królowa śniegu”. Wersja z 2013 roku to opowieść o dwóch siostrach Annie i Elsie, księżniczkach królestwa Arendelle, położonego w Skandynawii. Jedna z nich, Elsa została obdarzona magiczną mocą, dzięki której potrafi wytworzyć ze śniegu i lodu co tylko sobie wymarzy. Podczas jednej z zabaw, dziewczynka rani swoją siostrę, którą na szczęście udaje się przywrócić do zdrowia, jednak wszyscy postanawiają wymazać z pamięci Anny wspomnienia o posiadanym przez Elsę darze. Od tej pory wrota zamku zostają zamknięte, a Elsa zostaje odseparowana od świata i powoli też odsuwa się od swojej rodziny, bojąc się o bezpieczeństwo najbliższych. Gdy rodzice dziewczynek giną podczas morskiej podróży, Elsa zostaje królową Arendelle, jednak podczas świętowania dochodzi do ujawnienia magicznych mocy dziewczyny, co zmusza ją do ucieczki i sprowadza wieczną zimę na królestwo – fakt ten wykorzystują inne głowy państwa obecne na ceremonii, próbując ugrać coś dla siebie i oskarżając zbiegłą królową o czarną magię. Nie mogąc się pogodzić z nową sytuacją Anna udaje się w pogoń za ukochaną siostrą, wierząc w jej dobrą naturę, a w podróży towarzyszy jej napotkany sprzedawca lodu Kristoff i jego wierny kompan renifer o imieniu Sven. Razem chcą zakończyć pogodowe anomalia, jednak droga do tego nie będzie taka łatwa i nierzadko przyjdzie im stąpać po cienkim lodzie –  bohaterowie spotkają na swojej ścieżce wiele nieoczekiwanych przeszkód, ucząc się przy okazji akceptacji siebie samych, a nawet znajdując miłość, która jak się okaże może zdziałać cuda.
 
Walt Disney od dekad interesował się baśnią Hansa Christiana Andersena pt. „Królowa śniegu”. Już w latach 40. ubiegłego wieku wytwórnia chciała nawiązać współpracę ze studiem MGM w celu stworzenia biografii pisarza, a studio Myszki Miki miało zająć się animowanymi sekwencjami. Z planów tych nic nie wyszło, a projekt trafił do szuflady i dopiero po siedemdziesięciu latach zdecydowano się na jego realizację. Zadziwiające jak wiele elementów z oryginalnej baśni przedostało się do finałowej wersji – Elsa jest rzeczywiście królową i żyje na odludziu, Anna i Kristoff to odpowiedniki Gerdy i Kaja, Anna zostaje raniona magicznym lodem co jest nawiązaniem do odłamanego kawałka zwierciadła, które dostaje się do oczu Kaja, Anna podobnie jak Gerda wyrusza w długą podróż, również trolle pochodzą z oryginalnej baśni, podobnych nawiązań można by jeszcze mnożyć. Oczywiście jak to w przypadku Disneya bywa, końcowy efekt to dosyć luźna interpretacja klasycznej opowieści (podobnie jak poprzedzający ją „Zaplątani”, czy „Księżniczka i żaba”), jednak zgodna z duchem i koncepcją jej założyciela – sam Walt Disney był zwolennikiem zabawy, tak też było w przypadku wcześniejszych produkcji, m.in. „Księgi dżungli”, której pierwsze scenariusze zakładały animację zdecydowanie mroczniejszą i poważniejszą; w końcu Disney zasugerował, by artyści postawali na zabawę i rozrywkę, skupiając się na bohaterach. Ta wola zapewne przyświecała także twórcom „Krainy lodu”, która przepełniona jest żartami i zabawnymi bohaterami, jak renifer Sven, czy bałwan Olaf, jednak w środku skrywa bardzo ważne przesłanie dotyczące akceptacji samego siebie – ze wszystkimi zaletami i wadami. Czasami nie warto przejmować się tym, co mówią inni i jak śpiewa sama Elsa „odpuścić” i spojrzeć na problem z szerszej perspektywy, by znaleźć w sobie siłę, która pozwoli nam zaakceptować naszą prawdziwą naturę.
 
Wizualny styl animacji, który zachwyca nas od pierwszych minut, został zainspirowany wycieczką twórców do Norwegii, gdzie filmowcy szukali inspiracji do filmu. Nordyckie wpływy widzimy praktycznie wszędzie, od lokacji, po projekty ubrań, czy scenografii, a kończąc na ścieżce dźwiękowej. Ta zresztą odgrywa ważną rolę, gdyż „Kraina lodu” to musical w najczystszej postaci, a piosenki słyszymy już w pierwszych momentach filmu w utworze „Frozen Heart”. Za utwory odpowiada małżeństwo Lopezów – Robert i Kristen, którzy stworzyli aż siedemnaście utworów do obrazu, jednak do finalnej wersji trafiło zaledwie osiem (reszta została wydana jako część wydania deluxe). Co tu dużo mówić – piosenki wpadają w ucho już podczas pierwszego odsłuchu i sprawiają, że chcemy do nich wracać! To właśnie dzięki nim film zawdzięcza swoją popularność i trudno się z tym nie zgodzić, gdyż utwory i obrazy zostają nam na długo w głowie – być może to też zasługa świetnej choreografii, która przypomina broadwayowskie hity, a mowa tu o wykonaniach „For The First Time In Forever”, czy „Love Is An Open Door”. Robert wspomina, że komponując „Let It Go”, chcieli stworzyć utwór dla prawdziwej musicalowej divy, ponieważ już na tym etapie wiedzieli, że rolę Elsy Disney powierzył Idinie Menzel, znanej ze scenicznej wersji „Wicked”. Piosenka nie tylko niesie przejmujące przesłanie, ale i pozwoliła ukształtować charakter protagonistki, odkrywając jej tożsamość na nowo poprzez akceptację słabości. Również Anna otrzymuje swoją piosenkę, która przesiąknięta jest specyficznym humorem Lopezów – pełna optymizmu i nadziei młodsza z sióstr już od samego początku jawi się nam jako całkowite przeciwieństwo Elsy, kontrolowanej początkowo przez strach.
 
Za muzykę instrumentalną do „Krainy lodu” odpowiada Christophe Beck, znany ze swoich prac do takich filmów Disneya, jak „Muppety”, „Muppety: Poza prawem”, czy nagrodzonej Oscarem czarno-białej krótkometrażówki „Paperman”. Kanadyjczyk doskonale wyczuł balans pomiędzy współczesną ilustracją muzyczną, a nawiązaniami do folkloru Skandynawii, wykorzystując tradycyjne skandynawskie instrumenty (jak wykonany z rogu kozy bukkehorn, służący do przywoływania stada) i współpracując z takimi artystami jak chociażby wykonawca muzyki joik Frode Fjellheim, którego jeden z utworów zaadaptowano na potrzeby sekwencji otwierającej film – w słynnym już „Vuelie” usłyszymy gościnnie norweski chór Cantus, złożony z samych kobiet, który doskonale wprowadza nas w zimową aurę historii. Klimatyczne intro scaliło się do tego stopnia z „Krainą lodu”, że sześć lat później postanowiono również w podobny sposób rozpocząć kontynuację przeboju sprzed lat. Innym charakterystycznym muzykiem z którym Beck nawiązał współpracę jest Christine Hals, która pracowała nad utworem „Heimr Arnadalr” („Dom Arendelle”) w języku staronordyjskim, będącym muzyczną oprawą sceny koronacji Elsy. Na ścieżce dźwiękowej znajdziemy zarówno utwory przepełnione akcją, takie jak „Royal Pursuit”, czy „Wolves”, jak i bardziej spokojne, wręcz intymne z „We Were So Close” na czele, w świat królewskich balów wprowadzi nas natomiast „Winter’s Waltz” utrzymany tak jak na to wskazuje jego nazwa w rytmie walca. Większości kompozycji towarzyszą odgłosy dzwonków czy trójkąta, przywołujące swoim brzmieniem scenerię zimową, pełną wiszących sopli lodu i spadających śnieżnych płatków – świetnie obrazuje to „The North Mountain”, w którym bohaterowie zachwycają się śnieżnym krajobrazem na dosłownie chwilę przed poznaniem bałwana Olafa.
 
W końcówce albumu usłyszymy nawiązania do piosenek w utworach „The Great Thaw” i „Epilogue”, a także wersję singlową utworu „Let It Go” w wykonaniu Demi Lovato (w Polsce na napisach końcowych mogliśmy usłyszeć cover Martiny Stoessel pod tytułem „Libre Soy”). Cały soundtrack nagrano przy udziale orkiestry liczącej aż 80 członków i 32 muzyków, wliczając w to samą Christine Hals, która wzbogaciła score o „kulning” – jest to umuzycznione wołanie na bardzo wysokich tonach, dzięki czemu jest słyszalne na duże odległości. Ta archaiczną dziś formę wokalną wywodzi ze Skandynawii i jest wykonywana głównie przez kobiety – swoje umiejętności Hals zapewne nabyła w dzieciństwie spędzonym na wiejskich terenach ojczyzny. Kanadyjski kompozytor współpracował naturalnie także z małżeństwem Lopezów, aranżując poszczególne piosenki na konkretne tematy i motywy – ciekawym przykładem jest piosenka „Do You Want To Build A Showman”, która reprezentuje historię Anny, natomiast jej wersja instrumentalna punkt widzenia jej siostry, Elsy. Jak twierdzi sam reżyser Chris Buck: „Wszystko zostało przepięknie utkane muzycznie, a znane melodie powracają pod koniec filmu w epickim stylu. Naszym celem było stworzenie spójnej muzycznej przygody od początku aż po napisy końcowe”. Trudno się z tym nie zgodzić, gdyż muzyka do „Krainy lodu” to dziś album kultowy, a „Let It Go” to chyba najbardziej znany utwór Disneya z jej nowożytnej ery, który podbił też listy przebojów docierając nawet do pierwszej dziesiątki amerykańskiej listy Billboard Hot 100 (po raz pierwszy od 1995 roku) w 2014 roku stał się natomiast piątą najlepiej sprzedającą się piosenką roku. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że małżeństwo Lopezów ma w zanadrzu jeszcze niejeden hit, a ich muzyka wciąż będzie mieć tę moc, która ponownie rzuci czar na słuchaczy na całym świecie.
 
WYDANIE CD
 
Płyta z muzyką do animacji została wydana w Polsce jedynie w lokalnej wersji dźwiękowej, tak więc by posłuchać oryginalnych wykonań trzeba sięgnąć po zagraniczną edycję soundtracku – oba albumy zapakowano w tradycyjne plastikowe pudełko typu „jewelcase”; na rynku znajdziemy też edycję deluxe, gift box z trzecią płytą z utworami w wersji karaoke oraz kompilację wyłącznie z piosenkami – wszystkie wydane na fali popularności muzyki. Tradycyjnie już w przypadku wydań Walt Disney Records tracklistę rozpoczynają piosenki – osiem oryginalnych utworów, jedna repryza oraz popowa wersja „Let It Go” z napisów końcowych, następnie w kolejności chronologicznej zaprezentowano dwadzieścia tracków instrumentalnych. Warto wspomnieć, że obecnie Disney rezygnuje z wydawania score’u na płytach CD – nawet „Kraina lodu II” na rynku nośników fizycznych ukazała się jedynie w wersji z piosenkami, w ten sam sposób potraktowano najnowszą animację „Wish”, a przed cięciami nie obroniła się nawet aktorska „Mała syrenka” z muzyką Alana Menkena, chociaż w tym przypadku udało się zawrzeć na albumie CD kilka charakterystycznych dla filmu tracków (podejrzewam, że zrobiono to prawdopodobnie po to, by wypełnić album, „Życzenie” postanowiono natomiast wzbogacić o instrumentalne wersje piosenek, choć miejsca na płycie było wystarczająco wiele, by pomieścić score Davida Metzgera). Do wydania płytowego „Frozen” dołączono 20-stronicową książeczkę z tekstami w języku angielskim do wszystkich filmowych piosenek, którym towarzyszą odpowiednie kadry z animacji, ostatnie strony to informacje produkcyjne oraz tracklista albumu. Fakt istnienia wydania fizycznego na pewno docenią miłośnicy muzyki filmowej i audiofile, gdyż płyta kompaktowa CD-Audio to standard bezstratnego cyfrowego zapisu dźwięku – dlatego też ten nośnik trwa w niezmienionej od czterdziestu lat formie do dziś, ciesząc uszy bardziej wymagających słuchaczy.
 
Po kilku latach twórczej epoki lodowcowej, zapoczątkowanej przez „Kurczaka Małego”, w 2009 roku doczekaliśmy się w końcu rozpoczęcia nowej ery w kanonie animacji Disneya zwanej „revival”, a to za sprawą „Księżniczki i Żaby” stanowiącej chwilowy powrót do tradycyjnej animacji, a także klasycznych baśni. Kolejna produkcja w kolejce „Zaplątani” (będąca adaptacją „Roszpunki” Braci Grimm) zapoczątkowała swego rodzaju odwilż i początek nowego rozdziału komputerowej animacji w Walt Disney Animation Studios, którego piękną kontynuację mogliśmy oglądać na ekranach kin dekadę temu - „Kraina lodu” potwierdziła, iż nowy, dopiero co rozkwitający etap w historii wytwórni rozpoczął się na dobre, niczym długo wyczekiwana wiosna w Arendelle. Ta 53. w kolejności pełnometrażowa animacja Walt Disney Animation Studios okazała się sukcesem zarówno artystycznym, jak i finansowym, na który składa się wiele elementów. „Frozen” czerpie garściami z klasycznej baśni Andersena, będąc jednocześnie produkcją rozrywkową skierowaną do każdego bez względu na wiek, czy płeć – styl wizualny i świat przedstawiony prezentuje się bardzo realnie, a chwytliwe utwory małżeństwa Lopezów porywają, niczym kultowe motywy z animacji znanych nam z lat. 90. i nie dziwi ich komercyjny tryumf – „Kraina lodu” potrafiła za pomocą piosenek przekonać do siebie nawet zatwardziałych przeciwników „bajek Disneya” od razu topiąc ich serca lód, dzięki czemu nawet po mijającej dekadzie od premiery kinowej wciąż w głowie słyszymy „Mam Tę Moc”, choć zapewnie częściej w wykonaniu Katarzyny Łaski. Zagraniczna ścieżka dźwiękowa pozwala nam zapoznać się z oryginalnymi głosami Kristen Bell i Idiny Menzel, które zadziwiająco dobrze się uzupełniają i uświadamiają nam fenomen piosenkarek, które zaczynały swoją karierę na deskach teatrów muzycznych – podobnie jak kilka dekad temu Jodi Benson (Ariel), Paige O’Hara (Belle), czy Lea Salonga (Jasmine) zapoczątkowały muzyczny renesans Disneya, tak Kristen i Idina weszły w ich buty z nadzwyczajną lekkością kontynuując musicalową tradycję, którą znamy i pamiętamy z naszego dzieciństwa.
 
Recenzowane wydanie zakupicie w sklepie cd-dvd-vinyl.