Westernowy come back
Radosław Sztaba | 14 dni temuŹródło: Informacja prasowa
Dzięki udziałowi w serialu „YellowstoneKevin Costner spełnił swoje marzenie: wyprodukował, wyreżyserował i zagrał główną rolę w westernie „Horyzont”. Czekał na to 35 lat! Pierwsza część jego amerykańskiej sagi będzie miała premierę podczas tegorocznego festiwalu w Cannes. To prestiżowe wyróżnienie dla Amerykanina. Tylko największe i najbardziej spektakularne blockbustery jak „Elvis”, „Wielki Gatsby” czy „Mad Max” miały premierę na tym festiwalu.

Pierwsza część sagi trafi do polskich kin 28 czerwca. Druga – niecałe dwa miesiące później – 16 sierpnia. Nie było dotychczas w światowym kinie takiego wydarzenia, co najlepiej świadczy o skali i rozmachu filmu.

Kiedy pojawiła się oficjalna informacja o tym, że „Horyzont. Rozdział 1.” będzie pokazywany w Cannes, Costner był wielce wzruszony tym faktem i powiedział: „Francuzi zawsze wspierali kino i głęboko wierzyli w sztukę filmową. Tak jak ja wierzę w swój film”.

Niemal 70-letni aktor ma świadomość, że 100 milionów dolarów, które wraz z Jonem Bairdem włożyli w amerykańską sagę zwrócą się, bo jego nazwisko i western oznaczają epickie dzieło i sukces. Do udziału w filmie zaprosił topowe, hollywoodzkie nazwiska: Siennę Miller, Sama Worthingtona czy Giovanniego Ribisi. Autorem ścieżki dźwiękowej został John Debney, odpowiedzialny m.in. za muzykę do „Pasji” czy „Króla rozrywki”. Ponoć western to idealny gatunek na trudne czasy. Teraz ma więc szansę się odrodzić. A któż nie zrobi tego lepiej niż Kevin Costner?

Narodziny gatunku

Westerny to najbardziej amerykański gatunek filmowy. Narodził się ponad 120 lat temu wraz z premierą „Napadu na ekspres” w reżyserii Edwina S. Portera. Film był niemy, czarno-biały, trwał tylko 10 minut, ale miał spektakularne zakończenie. W finałowej scenie jeden z bandytów strzelał wprost w stronę widowni. Można sobie tylko wyobrazić reakcję widzów nieprzyzwyczajonych do takich przeżyć!

Western jako gatunek filmowy swój najlepszy czas miał w pierwszej połowie XX wieku. Opowieści o twardych facetach, z jasnym postrzeganiem dobra i zła, niezłomnym kodeksem moralnym, wiarą w siłę prawa i porządku oraz sporą dawką akcji były idealnym produktem w czasach Wielkiego Kryzysu i wojen światowych. Poza tym film wpisał się w popularną na całym świecie konwencję zabawy w Indian i kowboi, która rozpalała wyobraźnię chłopców i mężczyzn na całym świecie.

W czasach pokoju westerny coraz mniej zaprzątały głowy widzów, a co za tym idzie - filmowców. Co prawda w latach 60- tych i 70-tych ukazało się kilka znaczących tytułów z gatunku, jak choćby „Deadman”, „True Grit”, ale spadek zainteresowania był wyraźny.

Dekada spaghetti westernów

Do lat 60-tych niemal połowa wszystkich westernów kręcona była w Hollywood, ale kiedy gatunek zaczął tracić na popularności, duże studia filmowe zaczęły wycofywać się z ich produkcji. Powstała luka, którą w swojej ojczyźnie wypełnił włoski reżyser, Sergio Leone. Wraz z genialnym kompozytorem, Ennio Morricone stworzył artystyczny duet, specjalizujący się w spaghetti westernach. Tę nieco żartobliwą, nieco pogardliwą nazwę wymyślił hiszpański dziennikarz, Alfonso Sanchez.

Pierwszym spaghetti westernem był „Za garść dolarów” z Clintem Eastwoodem. Amerykański gwiazdor zagrał w nim bezimiennego rewolwerowca i to był… strzał w dziesiątkę. Film z budżetem 200 tys. zarobił 14, 5 miliona dolarów! Jak grzyby po deszczu zaczęły się pojawiać kolejne tytuły. W czym tkwiła siła tego gatunku? Bohaterowie wydawali się bardziej tajemniczy, mroczni, relatywizm moralny nie był im obcy. Za to widzowie ich pokochali.

Tańczący z westernem

Z czasem i ta formuła się wyczerpała. Potrzeba było niemal dwóch dekad, by świat znowu zachłystnął się westernem. Wszystko za sprawą aktora, Kevina Costnera, który w 1990 roku zadebiutował jako reżyser i producent „Tańczącego z wilkami”. Film odniósł oszałamiający sukces. Zarobił ponad 420 milionów dolarów, zdobył siedem Oscarów, trzy Złote Globy, a także Srebrnego Niedźwiedzia na festiwalu w Berlinie.

Na fali popularności „Tańczącego z wilkami” w 1992 roku swój western wyreżyserował też Clint Eastwood. „Bez przebaczenia” zdobył podobny rozgłos co film Costnera, również zgarnął 4 Oscary i z budżetem 14 milionów zarobił ponad 10 razy tyle.

Ale i to nie wskrzesiło gatunku. W międzyczasie próbował tego Andrew Dominik („Zabójstwo Jesse’go Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda”), próbowali bracia Coen („Prawdziwe męstwo”), a nawet Jim Jarmusch („Truposz”). W 2003 roku blisko był ponownie Costner. Jego „Bezprawie” potroiło zyski w kinach, ale nie był to sukces na miarę „Tańczącego z wilkami”. Potrzebne było świeże spojrzenie. Udało się to dopiero Quentinowi Tarantinowi, który na początku lutego 2013 wypuścił do kin swój western „Django”. Budżet filmu miał imponujący – 100 milionów dolarów. W weekend otwarcia film zarobił 30 milionów dolarów. Ostatecznie zainkasował ponad 400 milionów USD. Poza tym został doceniony przez branżę: z pięciu Oskarowych nominacji dostał dwie statuetki (dla Tarantino za scenariusz oryginalny i dla Christophera Waltza za drugoplanową rolę męską). W podobnej konfiguracji otrzymał Złote Globy. Idąc za ciosem dwa lata później Tarantino zrealizował „Nienawistną ósemkę”. Był to jego wielki ukłon w stronę spaghetti westernów: na autora muzyki wybrał Ennio Morricone. W 2016 roku niemal 88-letni Włoch odebrał swojego pierwszego (!) Oscara za ścieżkę dźwiękową (jeśli nie liczyć nagrody specjalnej w 2007 roku).

Come back

Że ten gatunek wracać do łask może świadczyć fakt, że w 2016 roku światło dzienne ujrzał remake „Siedmiu wspaniałych” Akiro Kurosavy z 1954 roku w westernowej wersji – jako „Siedmiu jeźdźców”. Film miał świetne recenzje i zarobił dwa razy więcej niż na niego wydano. Gatunkowe inspiracje widać też w kinie europejskim. Dopiero co miał premier „Bękart” z Madsem Mikkelsenem nazywany „duńskim westernem o ziemniakach”. I w naszej kinematografii nie brakuje takich tytułów. Film Jerzego Hoffmana i Edwarda Skórzewskiego „Prawo i pięść”, nazywany pierwszym polskim westernem miał premierę równo 60 lat temu. W tym roku zaś do kin wszedł obraz Pawła Maślony „Kos”, którego krytycy ochrzcili mianem „westernu kościuszkowskiego”.

Po filmy o kowbojach i Indianach zaczęły sięgać również kobiety. W 2021 roku miały premiery „Psie pazury” w reżyserii Jane Campion. Film zachwycił krytyków i widzów na całym świecie, a reżyserka dostała za swoją pracę Oscara, Zloty Glob i BAFTA.

Swój wkład w odrodzenie gatunku mają też platformy streamingowe. W 2016 roku HBO wypuściło serial „Westworld”, stanowiący luźną adaptację „Świata Dzikiego Zachodu” Michaela Crichtona z 1973 roku. Apple TV oferuje głośny „Czas krwawego księżyca” Martina Scorsese. Z kolei na Netflix i SkyShowtime można obejrzeć 4. sezony „Yellowstone” z Kevinem Costnerem. Właśnie popularność tego serialu pozwoliła Costnerowi spełnić swoje największe marzenie, by zrealizować amerykańską sagę: „Horyzont”. Pierwsza część filmu wejdzie do kin 28 czerwca, druga – 16 sierpnia 2024 r.

O filmie:

Tysiące marzycieli, poszukiwaczy lepszego jutra, przemierzają bezkresne terytoria Stanów Zjednoczonych z nadzieją na znalezienie swojego miejsca na Ziemi. Narażeni na ataki rdzennych mieszkańców, broniących swojej ziemi i napaści bandytów szukających łatwego łupu, mierzą się z własnymi słabościami i gniewem natury w drodze ku wymarzonemu celowi. W kraju rozdartym krwawą wojną secesyjną krzyżują się losy szlachetnych i podłych, silnych i słabych, odważnych i tchórzy. Tylko nieliczni z nich dotrą do szczęśliwego kresu tej wielkiej wędrówki.