Miniatura plakatu filmu Ziarno prawdy

Ziarno prawdy

2015 | Polska | Kryminał, Thriller

Gorzka prawda

Joanna Nowińska | 14-01-2015
Powołany do życia przez pisarza Zygmunta Miłoszewskiego prokurator Teodor Szacki jest ciekawą i niebanalną postacią. W książkach. Niestety nie ma zbyt wiele szczęścia do swoich ekranowych wcieleń, o czym mogliśmy przekonać się zarówno w nieszczęsnym „Uwikłaniu” (w którym został...kobietą), jak i wchodzącym lada moment do kin „Ziarnie prawdy”. Oczywiście wiadomo, że język filmowy, skrajnie upraszczając i skracając pisarskie wodolejstwo, zasadniczo różni się od tego literackiego, trzeba jednak uważać, żeby przycinając to i owo, nie posunąć się o krok za daleko i nie zostać z bezkształtną wydmuszką – niby nadal ładną i kolorową, ale w środku podejrzanie pustą. 

Film „Ziarno prawdy” w założeniu miał być mrocznym, bezkompromisowym kryminałem, mocno osadzonym w polskiej rzeczywistości, z zapadającym w pamięć głównym bohaterem oraz wielowątkową fabułą. Mogłoby się wydawać, że jeśli ramię w ramię stanie reżyser fantastycznego „Rewersu” – Borys Lankosz oraz autor bestsellera Zygmunt Miłoszewski, to efekt będzie powalający. A jest niestety bardzo średni... 

Jako wielbicielka trylogii o białowłosym prokuratorze (za którą - warto dodać - Zygmunt Miłoszewski otrzymał właśnie Paszport Polityki w kategorii Literatura), pierwsze zastrzeżenie mam do filmowej wersji głównego bohatera (i wbrew pozorom nie chodzi tu o brak najbardziej charakterystycznej dla niego cechy fizycznej, czyli wspomnianych białych włosów). Otóż jak zauważyłam na początku, Szacki jest złożoną postacią, która często zachowuje się jak skończony mizogin, egocentryk i cham, działający i ubrany „pod linijkę”, ma jednak swoje zasady i staroświecką nieustępliwość, dzięki którym pozwala się lubić i przypomina trochę westernowego szeryfa. Niestety przeniesiony na duży ekran, traci niemal cały swój urok i w miejsce nieustępliwego samotnego rewolwerowca otrzymujemy aroganckiego buca o (notabene przyjemnych dla oka) ciele i twarzy Roberta Więckiewicza.
 
Ponadto w ekranizacji powieści zabrakło prawie wszystkich niuansów, które sprawiały, że opowiadana historia trzymała w napięciu i zyskiwała dodatkową głębię – w filmie nie mamy pojęcia o tym, jak i dlaczego warszawski prokurator znalazł się na prowincji, poza tym naprawdę niełatwo jest wykrzesać z siebie jakąkolwiek większą sympatię dla kogoś, kto praktycznie przez cały film pokazuje nam się wyłącznie z jednej, niezbyt przyjemnej strony. Owszem, sceny, w których widzimy zderzenie małomiasteczkowych obyczajów (wszyscy są ze sobą po imieniu, szefowa „Misia” częstuje domowym ciastem i strofuje swoich podwładnych jak niesforne dzieci) ze sztywną „warszawskością” Szackiego są zabawne, ale mimo to nie mogłam przez cały film pozbyć się nieprzyjemnego wrażenia, że zarówno bohater, jak i twórcy traktują mieszkańców z pogardliwą wyższością. Szacki snuje się po Sandomierzu niczym udzielny książę, a jedyną naprawdę ciekawą interakcją personalną staje się jego rozmowa z żydowskim rabinem (który de facto zostaje pokazany jako jedyna dorównująca mu pod względem intelektualnym osoba). 
 
Z drugiej strony trzeba przyznać, że na tle przewijających się przez ekran postaci drugoplanowych, Szacki i tak ma głębię Rowu Mariańskiego. Cała reszta jest bowiem płaska niczym powieszone na ścianie zdjęcia – błyszcząca powierzchnia i nic pod spodem. Mamy więc prowincjonalną laleczkę, która teoretycznie jest najlepszą partią w mieście, ale patrząc na jej godną piętnastolatki egzaltację strach pomyśleć, jak w takim razie wygląda reszta miasteczka; śmiało konkuruje z nią rudowłosa partnerka Szackiego, która właściwie poza tym, że się obraża i biegnie do przełożonej na skargę niczym dziecko w przedszkolu, niewiele wnosi do fabuły (w książce widać było dokładnie zarówno przemianę, jaka zaszła w tej irytującej „piczce-zasadniczce” (używając oryginalnego określenia autora książki), jak i ewolucję wzajemnych relacji jej i Szackiego, w filmie została wyłącznie irytującą nieprofesjonalistką). Przez chwilę mogło się wydawać, że te niedociągnięcia uda się wyrównać którejś z męskich postaci – do wyboru był zarówno mąż pierwszej ofiary, lokalny biznesmen-patriota, czy współpracujący z prokuratorem stary policjant. Czegoś jednak ponownie zabrakło i zarówno Krzysztofowi Pieczyńskiemu, jak i Andrzejowi Zielińskiemu, czy Jerzemu Treli nie udało się zbudować wiarygodnych i pełnowymiarowych charakterów.  
   
Niewiele lepiej jest z warstwą fabularną. Szkoda jej, tym bardziej że początek jest całkiem obiecujący – akcja osadzona jest w Sandomierzu, przepięknym mieście z nieco mniej piękną i problematyczną (bo bardzo niepoprawną politycznie) historią. Tajemnicze morderstwo jednej z najbardziej kochanych mieszkanek wstrząsa wszystkimi, a kiedy okazuje się, że to dopiero początek, towarzyszące temu poszlaki, z każdym krokiem coraz mocniej sugerują krwawy żydowski rytuał. Wszystko to sprawia, że opowiadana treść miała spory potencjał, który pomimo nastrojowych, tajemniczo-mrocznych zdjęć autorstwa Łukasza Bielana nie został właściwie wykorzystany. Odważny i niestety niezmiennie aktualny temat polsko-żydowskich stosunków oraz historia, która zatacza koło i nieoczekiwanie wraca po 60. latach, wyciągając na światło dzienne wszystkie, wydawałoby się dawno zapomniane krzywdy i głęboko skrywane pretensje, to największa siła tej opowieści. I właśnie te fragmenty, będące bezkompromisowym komentarzem do drażliwego tematu antysemityzmu, są najciekawszym elementem filmu – zderzenie absurdalności „prawdziwego” patriotyzmu z bezstronną nieustępliwością Szackiego, który nieoczekiwanie dla siebie zostaje „głosem narodu”, sprawiają, że zaczyna się robić „i śmieszno i straszno”, ale zaskakująco prawdziwie. W dodatku zarówno Miłoszewskiemu, jak i Lankoszowi udało się zachować równowagę i bezstronność w przedstawianiu niewygodnych dla wielu osób wydarzeń z przeszłości, co biorąc pod uwagę delikatność tematu, jest sporym osiągnięciem – z jednej strony mamy bowiem antysemickie zabobony i mroczne wspomnienie powojennych pogromów, z drugiej otwartą dyskusję na temat Żydów współpracujących z UB (tu chapeau bas za sprytny zabieg przedstawienia tej niewygodnej karty historycznej przez rabina, z miejsca bowiem wytrącił on potencjalnym adwersarzom argument o antysemityzmie i antyżydowskiej nagonce). 

Powiem tak – gdybym miała oceniać ten film wyłącznie w kategorii „polskich kryminałów”, pewnie byłabym łagodniejsza. Jeśli jednak nie chcemy na zawsze zagrzebać się w polskim filmowym grajdołku i mamy równać do poziomu światowego, to obawiam się, że obwoływanie „Ziarna prawdy” „wybitnym kryminałem” jest mocno na wyrost. Myślę jednak, że zarówno temat, jak i rola Roberta Więckiewicza są na tyle ciekawe, że mimo wszystko warto wesprzeć polską kinematografię, wybierając się na seans. Pod warunkiem, że potem (lub przedtem) przeczytamy książkę. 
Reżyseria
Dystrybutor
Next Film
Premiera
30-01-2015 (Polska)
3,5
Ocena filmu
głosów: 2
Twoja ocena
chcę zobaczyć
0 osób chce go zobaczyć
dodaj do ulubionych
0 osób lubi ten film
obserwuj
0 osób obserwuje ten tytuł
dodaj do filmoteki
0 osób ma ten film u siebie

dodaj komentarz

Możesz pisać komentarze ze swojego konta - zalogować się?

redakcja strony

arcio
vaultdweller
Agnieszka Janczyk