Miniatura plakatu filmu Victoria

Victoria

2015 | Niemcy | Kryminał, Dramat, Thriller | 138 min

Kiedy niewinna zabawa zamienia się w prawdziwe niebezpieczeństwo

Anna Szczesiak | 19-11-2015
Widać gołym okiem, że kino niemieckie przechodzi prawdziwy renesans. Coraz więcej produkcji zasługuje na uwagę nie tylko ze względu na swój potencjał komercyjny, ale także na wysoki poziom artystyczny. Co ciekawe, film „Victoria” to nie jest fabuła, która wybija się jakąś szczególną oryginalnością. Jej siła jest właśnie w prostocie przekazu i dbałości o autentyczność filmowego świata z rzeczywistym. Nie ma tu żadnej „ściemy”, żadnej groteski – po prostu jesteśmy w stanie uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Niemieckie kino kojarzy się z techniką, raczej nie z emocjami. A jednak reżyserowi udaje się przemycić do niego prawdziwe, głębokie i dojrzałe emocje. 

Sam reżyser Sebastian Schipper jest bowiem postacią bardzo interesującą. Urodzony w Hanowerze w 1968 roku zaczynał od aktorstwa. Na jego koncie znalazły się takie filmy jak „Angielski pacjent” z 1996 oraz „Biegnij, Lola, biegnij”. Reżyserowaniem zajął się z ciekawości, zaczynając od krótkich metraży. Debiut pełnometrażowy „Giganci” z 1998 został wyprodukowany przez Toma Tykwera, u którego Schipper zagrał jedną z głównych ról w kontrowersyjnym obrazie „Trzy”. W 2013 roku otworzył firmę produkcyjną, w której to właśnie powstała „Victoria”.

„Victoria” to film, który absolutnie mnie urzekł swoją naturalnością i wizualną perfekcją. Co ciekawe film został zrobiony w jednym ujęciu. Jak sam reżyser podkreśla – kamera została uruchomiona o 4:30 rano w klubie, w którym znajdował się główny plan produkcji, a o 6:54 kamera została wyłączona. Jestem jednak przekonana, że to tylko PR -owska historyjka, bo nawet jeśli tak było, to produkcja musiała być wcześniej rozpracowana do ostatniego szczegółu. 

Główna bohaterka Victoria, w którą wcieliła się hiszpańska aktorka Laia Costa, to dziewczyna z Madrytu, która znalazła się w Berlinie pewnie po to, by podnieść standard życia. To, co charakteryzuje główną bohaterkę to samotność. Młodzi ludzie ukazani w filmie mogą robić wszystko, a jednocześnie nic nie mogą. Zobowiązania i ograniczenia powodują, że w rzeczywistości nie mogą się realizować i spełniać. Victoria pracuje w kawiarni, choć mogła być pianistką i grać koncerty. Poświęciła 16 lat na ćwiczenia i doskonalenie swojej gry na pianinie, by po tym czasie dowiedzieć się, że nie jest dość dobra – pomimo że koncert, który gra dla Sonne jest poruszający. To jest właśnie sytuacja młodych ludzi, którzy nie mają przed sobą świetlanych perspektyw. Mogą pracować, zarabiać – nawet duże pieniądze i korzystać z dobrodziejstw cywilizacji, ale nie mogą się realizować, bo są lepsi, albo sprytniejsi. Sama Victoria w intymnej rozmowie z Sonne przyznaje, że nie chciała o to walczyć, bo musiałaby stać się złym człowiekiem. Wszyscy, którzy razem z nią dążyli do realizacji marzeń muzycznych, nie byli przyjaciółmi, ale wrogami. Victoria nie ma przyjaciół – ceną za poświęcenie się pasji jest bowiem samotność. 

Dopiero tutaj, w Berlinie próbuje na nowo się odnaleźć i odbudować relacje międzyludzkie. Grupa młodych mężczyzn próbuje jej w tym pomóc. Wydawałoby się, że w Berlinie, który jest obecnie kwintesencją europejskiego dobrobytu, sytuacja jawi się zgoła lepiej od pogrążonego w kryzysie Madrytu, ale wcale nie jest tak kolorowo, bo to już nie o dobrobyt tutaj chodzi, ale o zachwianie wartości i poczucia sensu. Czterej Berlińczycy są równie samotni i odrzuceni społecznie, jak dziewczyna z Madrytu. Znakomicie ukazuje to scena, w której siedzą na dachu jednego z bloków i zachowują się bardzo cicho, by nie usłyszeli ich sąsiedzi. Jedynie nieustanna zabawa w modnych klubach jest antidotum na te rozterki.
Victoria wychodzi zwycięsko z tej historii – wygrywa, dostaje reklamówkę pełną pieniędzy – może teraz wszystko, ale traci bardzo bliską osobę – tego się chyba nie da przeliczyć.

Reasumując – pomijając fakt, że „Victoria” to świetna, wciągająca i w sposób niezwykle autentyczny przedstawiona historia – to na jej mistrzowski kunszt składa się również szereg oddzielnych elementów, które wpłynęły na jej wysoką jakość. A są to: wprost fenomenalne zdjęcia Sturla Brandth Grolen – mieszanie się barw, zbliżenia budujące bardzo intymną atmosferę, niezwykły klimat oświetlony bardzo minimalistycznie – można powiedzieć, że światło w tym filmie zaledwie się tli, a więc panuje w nim przez większość czasu półmrok i chyba można się pokusić o odniesienie do mrocznej wizji tego filmowego świata. Kluczową rolę w filmie odgrywa bliskość, bliskość bohaterów, ale także bliskość kamery, która (przynajmniej ma się takie wrażenie) chce wedrzeć się do samego wnętrza postaci, które w amoku beztroskiej zabawy, próbują powiedzieć nam o swoich wewnętrznych lękach i rozczarowaniach. Jest taka piękna scena tuż po odegraniu koncertu pianistycznego przez Victorię, kiedy Sonne zostawia ją samą z „kamerą” – po tym, jak dziewczyna się przed nim otworzyła – dotąd pogodna i uśmiechnięta Victoria zaczyna ukradkiem płakać, ale szybko się otrząsa, jakby to była jakaś niedopuszczalna zbrodnia. 

Emocje nigdy nie były silną stroną niemieckich filmów – to raczej domena południowców i tutaj sprytnie jest przemycona ta emocjonalność hiszpańskiej dziewczyny, kontrastująca z niemieckim chłodem. Reżyser sprytnie też wybrnął z bariery językowej. Nie jest jakąś tajemnicą, że język niemiecki nie brzmi zbyt przyjemnie w filmach, ale poprzez pojawienie się w filmie hiszpańskojęzycznej dziewczyny, wszyscy bohaterowie zmuszeni są mówić po angielsku. Ten film dowodzi tego, że pomimo ograniczeń i braków narodowych można mieć wszystko. Techniczną perfekcję i emocjonalny ładunek. Bo oczywiście technicznie ten film jest sprawny i dynamiczny jak maszyna. Posiada równe tempo, rytm i znakomity montaż – także dźwięku. Znakomicie dobrana ścieżka dźwiękowa i ten koncert Mozarta wpleciony we współczesną muzykę klubową. 

Ale dobra historia nie może istnieć bez dobrej gry aktorskiej. I tutaj absolutnie śpiewająco zagrała Laia Costa. Tej bohaterki nie można nie lubić. Victoria to taka dziewczyna z sąsiedztwa, którą chcielibyśmy mieć za kumpelę. Pogodna, zabawna, wyluzowana, błyskotliwa i otwarta. Z pozoru bezbronna i naiwna – zaskakuje jednak zachowaniem zimnej krwi w obliczu lawiny niebezpieczeństw. To właściwie ona zachowuje trzeźwość umysłu, gdy jej koledzy tracą grunt pod nogami. Bo to też trochę film o młodzieńczej naiwności względem prawdziwych zewnętrznych zagrożeń i realnie niebezpiecznego świata przestępczego. Młodzi ludzie potrafią się beztrosko bawić, nie zdając sobie sprawy, że coś realnego może im zagrażać. Takie zachowanie powoduje, że tracą swą  czujność i czasem kończą tragicznie.

„Victoria” to z jednej strony film przestroga, a z drugiej świetnie zilustrowana współczesna kultura ulicy i jeden z najlepszych, najbardziej czarujących flirtów damsko-męskich, jakie się w kinie wydarzyły. Dać temu filmowi pięć gwiazdek to w moim subiektywnym odczuciu jednak za mało, ale wiem, że obiektywnie patrząc, na tyle zasługuje. Ponieważ ocena należy jednak do mnie, dostaje maksymalną notę, bo doceniam tę niezwykłą spójność i dbałość o walory estetyczne. 

Premiera
07-02-2015 (Festiwal Filmowy w Berlinie)
20-11-2015 (Polska)
11-06-2015 (Świat)
6,0
Ocena filmu
głosów: 1
Twoja ocena
chcę zobaczyć
0 osób chce go zobaczyć
dodaj do ulubionych
0 osób lubi ten film
obserwuj
0 osób obserwuje ten tytuł
dodaj do filmoteki
0 osób ma ten film u siebie

dodaj komentarz

Możesz pisać komentarze ze swojego konta - zalogować się?

redakcja strony

vaultdweller